/swojana/

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kartki z podróży - chamstwo, prostata i bezpretensjonalność:)

Pociąg relacji Gdynia - Bielsko Biała, godzina 23.01


Zaczął się majowy weekend, więc niewiele myśląc zabraliśmy plecaki i do Dziedzic. Pociąg bardzo zatłoczony. Znalazłam miejsce w jednym z przedziałów, który okupowały dwie kobiety i jeden wnuczek.
-Przepraszam, czy wolne?
- No nie wiem - pokręciła nosem rozparta pod oknem, czarna w swej odzieży, o aparycji psa złego - Takie panie prosiły, żeby zająć, bo może będą siedzieć... - rozważyła coś i po chwili dodała: ...ale może już nie wrócą. A dużo was?
-Troje.
-A no...to pewnie nie wrócą - nos, Czarnej w Swej Odzieży, wydłużył się nieznacznie - A Wy daleko?
-Do Czechowic. A panie?
-My do Radomska - o widzisz - zwróciła się Czarna w Swej Odzieży do Całkiem Przyjemnego W Swej Postaci Wnuczka - przynajmniej będziesz miał towarzystwo.
       Pociąg zatrzymał się w Gdańsku Głównym. Po chwili zajrzał przez rozsunięte drzwi starszy pan i ze śląskim akcentem zapytał:
-Przepraszam, czy wolne są te miejsca (były jeszcze dwa!), bo taki tłok na korytarzu, ja bardzo przepraszam - dodał nieco zawstydzony swa śmiałą i "bezczelna" prośbą.
- Nie ma - odburknęła Czarna w Swej Odzieży - zajęte!
-Ale może chociaż jedno? - zapytał Pan Ślązak.

Czarna w Swej Odzieży kręciła się, kręciła, krzywiła, w końcu niechętnie odpowiedziała:
- No może jest, ale jedno.
-O to świetnie!- Pan Ślazak wyszedł po bagaże, a Czarna podstępnie rzekła: - Może pani córeczka chce się tu przesunąć do mnie, to będzie jej wygodniej?
-Nie, dziękuję, jej dobrze koło brata, oprze się o niego, będą spać.
Wszedł Ślązak:
- O ja bych se tu walizkę kaś włożił? - wstałam i przesunęłam plecaki, by mu ułatwić sprawę, ale miejsca nadal było mało, więc próbował przesunąć nieco walizkę Czarnej w Swej Odzieży...
-Zostaw to pan! Jak to tak było położone, to znaczy, że ma tak leżeć! - ryknęła okrutnie. Coś zawisło w powietrzu. Groza jakaś i pauza głęboka. Napięła się struna.
-O Jezus! Przecież ja zawału przez panią dostanę! Dobrze, nie ruszam. Nic się nie stało.
- I jeszcze śmierdzi! - wycedziła do Pana Ślązaka. Dzieci zaczęły przyglądać się ze zdumieniem.
- Ja śmierdzę? Ja śmierdzę??? - zawołał Pan Ślązak - Jezus? Jak można?! Pani za to pachnie! - wyszedł na korytarz, gdzie zaczął relacjonować zdarzenie swojemu koledze, Młodemu Ślązakowi- I wiesz, chopie, musza się uspokoić, o mało żem zawału nie dostał! Jak ci na mnie huknoł tyn babsztyl...Jo tam już nie ida.

Atmosfera stała się gęsta. Jako, że zawsze reaguję z opóźnieniem, bo nigdy nie wiem od razu, co powiedziec w żenującej sytuacji, postanowiłam po kilku minutach wyprowadzić Pana Ślązaka "na niepodległość". Zanim to jednak uczyniłam, jego kolega, Młody Ślązak, wszedł do przedziału i ułożył kolejną torbę na półce. Torba jednak, jakby tknięta palcem boskim, zjechała prosto na głowę Czarnej w Swej Odzieży.
Jagoda parsknęła śmiechem i dostała napadu, którego nie mogła juz powstrzymać. Chichotała głośno poruszając przy tym konwulsyjnie ramionami. Ja wybałuszyłam oczy i byłam o krok od ostatecznej katastrofy, Jan ściągał kaciki ust, które rozciągnąć się chciały w kieunkach usznych. Młody Ślazak przeprosił oczywiście Czarną w Swej Odzieży i wyszedł.
- Jezus, ale żem niechcący zdzielił babsztyla po głowie! Torba mi zjechała prosto na jej łeb - nerwowy śmiech - A niech ma, cholera jedna!
         Po chwili wyszłam z przedziału i mówię do Pana Ślązaka: - Wie pan co? Niech pan koło mnie usiadzie, ja się przesunę w stronę tamtej pani, a pan koło mnie. Przecież niemożliwe, żeby pan stał! Pan Ślązak z czułością niemal, spojrzał na mnie. Wróciłam do przedziału i mówię do Drugiej Instancji, Przyjaciółki Czarnej w Swej Odzieży:
- Może się pani przesunie, ja za panią i niech sobie ktoś usiądzie, tam ludzie stoją, a tu wolne.
- A kto, kto?
- No choćby ten pan!
-Hm, hm...byle nie śmierdział! - syknęła niepewnie Druga Instancja spoglądając w kierunku Czarnej w Swej Odzieży. Nie spojrzałam już ni razu na te wraże gęby. Zawołałam Pana Ślązaka, który usiadł koło mnie i przegadalismy wesoło pół nocy. "Miłe" towarzyszki odbyły jeszcze dwie rozmowy telefoniczne z jakimiś zięciami, czy innymi organami, którym przekazały, że podróż tragiczna, ale  powiedzą o szczegółach  po przyjeździe. Kiedy wysiadły, Pan Ślązak powiedział dzieciom, że mają wspaniała mamę:), rozważyliśmy też kwestię natychmiastowej kary boskiej, jaka spadła (w postaci torby) na torbę zwaną, dla potrzeb opowieści, Czarna w Swej Odzieży.
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak szybkim wykonaniem wyroku! Gdyby tak działały nasze państwowe organa sprawiedliwości, milej by się żyło:)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Bułeczki pita z ziarnami za zachętą Dody

Mniam!

Bułeczki pita z ziarnami
3 szklanki mąki pszennej
1 szklanka letniej wody
1/4 drożdży (2,5 dag)
łyżeczka kopiata soli (dałam płaską, było za mało!)
łyżka cukru 
3 łyżki oliwki z oliwek

ziarna: słonecznik, sezam, czarnuszka, siemię lniane, dynia, mak

Mąkę wsypać do miski, zrobić dziurkę, wlać w nią letnią wodę, pokruszyć drożdże, wsypać cukier i sól, zamieszać delikatnie, żeby rozpuściły się w wodzie. Wlać oliwkę. Wyrobić ciasto do powstania elastycznej, gładkiej masy. Odstawić pod ściereczką na około 1 godzinę, aż podwoi swoją objętość. Wtedy podzielić je na osiem równych części, zrobić płaskie krążki i zawijać je pod spód w kopertę. Jak to zrobić zaprezentowała Jagódka, moja wszechstronna pomocnica:) Jan zaś pomagał je później zjadać;)







 i odwracamy na stolnicy łączeniem na dół.
Bułeczki rosną jeszcze na stolnicy około 30 minut. Potem smarujemy je z wierzchu "rozbełtanym" jajkiem, kładziemy dowolne ziarna.



                                          


Przekładamy na gorąca blachę (na niej kładziemy wcześniej papier do pieczenia) rozgrzanego do 250- 260 stopni piekarnika na 8 - 10 minut. Pilnujemy, zaglądając, czy aby pięknie nam rosną. Po upieczeniu wyjmujemy i studzimy, choć w kuchni stoi już kolejka oczekujących łasuchów:) 



W wersji klasycznej bułki te po prostu spłaszcza się jak krążek przed pieczeniem (nie robiąc koperty) i nie dodaje ziaren. Są świetne jako dodatek do gyrosa, sosu tzatzyki i sałatek. Ja zrobiłam je, za zaleceniem starszej siostry (a starszych trzeba słuchać:), w formie bułeczkowej.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Jagodowe życie, czyli jak Bachna tęskno lata wyglądała

To słodkie, bardzo szybkie co nieco, to rolada biszkoptowa z konfiturą jagodową i bitą śmietaną. Należy u czynić to tak:

Biszkopt: 3 jajka od kury nioski, 5 dag cukru, 4 dag mąki pszennej  i 4 dag mąki ziemniaczanej, pół łyżeczki proszku do pieczenia, szczypta soli
Do przełożenia: słoik konfitury jagodowej (latem zrobiłabym sama ze świeżych jagód - po "noszymu" borówek), 250 ml śmietany 30 lub 36 (w Lidlu w sprzedaży jest bardzo dobra śmietana Pilos, w innych Łowicz 36 - doskonała), łyżka cukru pudru.

Wykonanie: 
białka ubić osobno na sztywno ze szczypta soli, dodawać po trochu cukier, potem po jednym żółtku. Wreszcie przestawić mikser na najniższe obroty i  wolno mieszając przesiewać przez sitko zmieszane mąki z proszkiem.

Płytką blachę z piekarnika (tę, która zawsze jest w komplecie w piekarnikach, o wymiarach 30 na 30), wyłożyć papierem do pieczenia. Wylać masę, wyrównać silikonową packą. Biszkopt tworzy dość cienką warstwę. 
Piec w 170 st. Celsjusza przez 12 minut. 
Wyjąć, odwrócić do góry nogami tak, by papier był na wierzchu, na czystą ściereczkę, zdjąć papier i zawijać biszkot wraz ze ścierką bardzo ściśle. 
Biszkopt stygnie, a my w tym czasie ubijamy śmietanę na pełnych obrotach z cukrem pudrem do sztywności (jeśli nie będzie dostatecznie sztywna, dodać opakowanie śmietanfixu (choć ja tego nie lubię robić, bo wydaje mi się, że delikatnie zmienia smak)

Gdy rolada wystygnie w ściereczce, rozwijamy ją, można nasączyć spirytusem:), wykładamy konfiturę jagodową (lub świeże jagody), przykrywamy równo rozsmarowaną bitą śmietaną. Zostawiamy spory margines od brzegów, żeby śmietana nie uciekła w trakcie zwijania na zewnątrz.

PS.Ściereczka musi być lniana i CZYSTA!!!:)
Smacznego!

Wykorzystałam przepis z mojej zaufanej strony "moje wypieki".

wtorek, 17 kwietnia 2012

O kołoczach, ziemniakach z omastą, kołoczach, krupniokach i ciężkiej pracy

       Fantazję A-dur na tematy polskie
         
        Z porannym pianiem koguta mieszkańcy gospodarstwa na Piasta 6 wstawali do swych codziennych obowiązków (kogut u Kielochów piał o 5:) Prababka, "menadżer" licznej  gromady pachołków, dziewek* i  sezonowych robotników, wstawała  najwcześniej. Często, gdy pracy było dużo, wysyłała któreś z dzieci do sąsiednich domostw po pomoc w tzw."pilobie":


"Skazali gazda (prababka Marjanna), czybyście nie byli tak dobrzy i czybyście nie przyszli pumóc nom przy sieczeniu żyta" - recytował Emilek, Dziadzio mój, stojąc na bosaka, w przykrótkich porciętach, na progu jakiegoś dziedzickiego domu. Z reguły pomoc sąsiedzka  odbywała się na zasadzie przysługi, rzadko płacono za nią gotówką. W zamian jednak wynajmowano pole lub obniżano komorne za wynajem domku czynszowego (tzw. Kowolówka - wynajmowano ją przez pewien czas kowalowi Śliziowi przy ulicy Legionów, stąd jej nazwa). Nieliczni otrzymywali pieniądze.

     Większość pracowników zatrudniano na stałe - "od godów do godów", czyli na okres pełnego roku. Mieszkali oni na  gospodarstwie razem z Pawłem i Marjanną. Pasterze i pasterki zajmowali się bydłem i trzodą chlewną. Karmili zwierzęta, czyścili chlewy i wyprowadzali na pastwiska nad Wisłę do tzw. "Wronówej Rzyci" lub nad Iłownicę do Piszczałkowca. Za swoją pracę otrzymywali wikt i opierunek oraz 5 reńskich miesięcznie (10 koron austriackich).
      W samym domostwie przebywały dziewczęta od 14 do 17 lat sprawujące opiekę nad potomstwem Kielochów. Wykonywały drobniejsze prace na gospodarstwie otrzymując również 5 reńskich. Najtrudniejsze roboty należały do postrzednic (dziewczęta od 17 do 20 lat) które gotowały posiłki dla gospodarzy i pracowników, dbały o czystość kuchni, przygotowywały żywność dla "gowiedzi" (zwierząt). Oprócz tego doiły krowy, suszyły siano i odbierały zboże za kosiarzami: 
"Pracowały w domu, oborze, w stodole, w ogrodzie, na polach uprawnych, na łąkach [...]. Bardzo urozmaicone były ich zajęcia".
Podobne prace należały do "dziywek" - starszych pracownic powyżej 25 roku życia.
"Nie należy pod nazwą "dziywka" czy "dziewka" podkładać znaczenia osoby moralnie wyuzdanej, "dziywka od krów" nie oznacza wcale "prostytutka", oznacza zazwyczaj"dziewczyna w całej pełni czci godna".:)
       Prababka  Marjanna z całą mocą sprawowała surową pieczę nad cnotą swoich pracownic. Rzadko zdarzało się u "Wrónów", by któraś z nich "zapadła w ciążę", a przecież na innych gospodarstwach siedlaczych zdarzało się często "chodzenie na noc do dziywek", "chodzenie na szarpaczkę" i było to ponoć w Dziedzicach "objawem niezbyt rzadkim":)
   Najlepiej opłacani ze wszystkich byli parobkowie (pachołkowie). Otrzymywali oni 10 reńskich wraz z wiktem i opierunkiem. Pomagali im pogónicze, młodzi mężczyźni. Ci pierwsi mieli pod opieką trzy konie, co oznaczało, że oprócz dbałości o czystość zwierzęcia, wykonywali wszystkie prace z udziałem swoich podopiecznych  jak powożenie, orka, kopanie ziemniaków:
"...przynosił ze stodoły w olbrzymich plecionych koszach siana dla nich [koni - przyp.B.M], które to siano wykładał na jaśla (rodzaj drabin nad żłobem), wsypywał do żłobu obok owies wymieszany najczęściej z sieczką i wlewał do żłobu wody. Dbać także musiał o to, by ściółka w stajni była sucha i świeża. Sierść koni trzeba było blaszanym zgrzebłem czesać, nie należycie "osnożony" koń źle świadczył o jego "pachołku" opiekunie. Tak źle odżywiany, chudy, na którym żebra można było policzyć".
      Robota była ciężka, ale pracownicy nie narzekali na warunki życiowe. Przy całodziennej pracy otrzymywano pięć posiłków, jeśli pracowano pół - otrzymywano tylko te przypadające na daną porę dnia:
  • między 6 a 7  śniadanie przygotowywane przez postrzednicę:

zacierka(woda zaciągnięta mąką  z dodatkiem tłuszczu lub słoniny i ziemniaki lub tłuczone ziemniaki omaszczone tłuszczem wieprzowym ze skwarkami i mleko (kwaśne tj.kiszka, słodkie lub maślanka), albo też gotowana kapusta z nieomaszczonymi ziemniakami

  • między 9 a 10  przedpołudniowa swaczyna:

potężna partyka (40 - 50 dag pajda) żytniego chleba z masłem i serem lub z tłuszczem ze skwarkami. Czasem dodawano do tego białą kawę lub mleko.

  • między 12 a 14 obiad:

dwa obfite dania - na pierwsze podawano gotowaną kapustę z nieomaszczonymi ziemniakami lub nietłuczone ziemniaki z mlekiem pod różnymi postaciami, na drugie podawano kolejno w tygodniu: groch, grysik, ryż, fasolę, kluski ziemniaczane, mączne omaszczone, mączne w powidłach lub z powidłami w środku. W dni świąteczne i niedzielę , kiedy nie pracowali wyrobnicy, na drugie danie serwowano polewkę po ugotowanej wędzące z ziemniakami i kawałek wędzonki.

  • swaczyna popołudniowa 
(nie podano dokładnych godzin) - nie różniła się właściwie od przedpołudniowej. W dni świąteczne i niedziele odpustowe podawano  zarówno przed, jak i popołudniu, kołocz (drożdżowe z serem i makiem) albo babkę. Jeszcze obficiej było w czasie świniobicia, kiedy to służbę raczono kawałkiem mięsa do chleba, czy też kawałkiem krupnioka(wszyscy wiedzą, co to krupniok, mniam!).
  • wieczerza (ostatni posiłek):
ziemniaki tłuczone, i omaszczone, czasami sucha fasola i mleko,, po które sięgano do wspólnych mis, łyżkami. (zresztą mleko spożywano w ten sposób i przy innych posiłkach).

"Każdy z zatrudnionych  w gospodarstwie Kielochów - Wronów mógł na śniadanie, na obiad i wieczerzę potraw spożyć, ile chciał mógł się nawet obżerać[...] w każdym razie nigdy się nie zdarzało, by biesiadnik odszedł głodny od stołu"

        Przed wybuchem I wojny światowej jadano w kuchni. Godpodarze zasiadali przy jednym stole z pracownikami. Swaczynę zanoszono na miejsce pracy. Dopiero po 1918 roku zmieniły się obyczaje związane z posiłkami. Dzieci mojego pradziadka Pawła uczęszczały już do szkół i zaczęły jadać w osobnej izbie z talerzy, "po pańsku".

       Wszystkim pracownikom należały się dwa tygodnie urlopu w ciągu roku, ale w przeciwieństwie do zwyczajów przyjętych na Górnym Śląsku, nie ubezpieczano ich w kasach chorych.

       Służba pradziadków sypiała w różnych miejscach. Dziewczęta - latem, gdy temperatury były wysokie - na strychu (tam znajdowały się też szafy z ich ubraniami ). Zimą część z nich spała w kuchni na łóżku, inne na pryczy w chlewie, czyli "wyrku". Chłopcy spędzali letnie i zimowe noce w zakamarkach stajni.
        Dzieci gospodarzy nocowały w domu. Na początku XX w. Kielochowie posiadali pięć łóżek.

      Współczuję serdecznie tej ziemniaczano - fasolowo - tłuszczowej diety na co dzień! Owszem, uwielbiam to wszystko, ale co musiało się dziać nocą, gdy wszyscy spali w jednym pomieszczeniu:) Symfonie, menuety, fugi i insze muzyczne,  niewyobrażalne akrobacje..., nietrudno chyba wyobrazić sobie, co uczynić może fasola popijana mlekiem, a jeszcze lepiej "kiszką" :)


Cytaty i informacje zaczerpnięte z rodzinnych archiwów. Bachna - Wielka Archiwistka o Subtelnym Skrzywieniu Naturalistycznym:)



piątek, 13 kwietnia 2012

O przyjacielu, który zawiódł, a ja nadal go ...




Buuu!




Utyskiwanie


Holenderko, holender, że przeklnę w te słowy,
Zaprzepaściłaś przyjaźń, co  trwała czas długi,
Teraz cierpię przez ciebie na ból  straszny głowy,
A na ciele tęczowe mam gdzieniegdzie smugi.

Po com ci ufała, bezwzględnie wierzyła,
Gdy mnie niosłaś zielnymi drogami przed siebie,
Zawsze byłaś  posłuszna, niezwykle też miła,
Teraz trudno mi mówić, żem jest w siódmym niebie.

I choć komórki pobite, ciało me zmarniało,
Wciąż za tobą tęsknię wielka okrutnico,
Nie porzucę Cię nigdy, choćby i bolało
Znów popędzę na tobie wrzeszczańską ulicą.

 /swojana/

niedziela, 8 kwietnia 2012

Po drugiej stronie kałuży


Na Zmartwychwstanie

Bliskim...
Душа моя, ликуй и пой,
Наследница небес:
Христос воскрес,
Спаситель твой
Воистину воскрес!
/Dusza moja, raduje się i śpiewa,
Spadkobierca niebios:
Chrystus Zmartwychwstał,
Mój Zbawiciel
Prawdziwie Zmartwychwstał/

sobota, 7 kwietnia 2012

Na Wielką Sobotę (przepis na babkę - zajączka i sernik piernikowy)



 Zajączek z babki cytrynowej - wyśmienity! Piekł się z nim baranek, ale wypłynął i zostało coś na kształt konia:))) Relacja z tragicznych wydarzeń piekarniczych, w poprzednim poście! Zając nie wypłynął, bo foremka była prawidłowo spięta, smakuje wybornie. Przepis zamieszczę niebawem.



Sernik piernikowy 
Spód: 
przepis na doskonałe ciasto kruche (od mamy Przystojnego Goprowca), które  można zastosować na spód sernika (lub szarlotki) :
1 szklanka cukru
1 szklanka mąki
1 szklanka mąki ziemniaczanej
1 kostka masła
4 żółtka (białka osobno ubić na sztywno ze szczyptą soli)
1 mały proszek do pieczenia
łyżeczka przyprawy korzennej
Wykonanie: żółtka ucierać  z masłem  i cukrem do białości. Dodać mąki z proszkiem do pieczenia. Na koniec dodać sztywną pianę z czterech białek(delikatnie połączyć).  Rozłożyć na blasze. Na wierzch położyć przygotowaną wg przepisu, masę serową (lub mus jabłkowy).Chrupkość, ot co, idealna chrupkość!
Składniki na masę serową:
50 dag twarogu śmietankowego, zmielonego przynajmniej dwukrotnie
25 dag serka mascarpone
3 jajka
pół szklanki jasnego brązowego cukru
pół szklanki płynnego miodu
1 szklanka śmietany kremówki (Łowicz lub Pilos z Lidla)
1 łyżka mąki pszennej
aromat rumowy (do smaku)
Wszystkie składniki zmiksować na gładką masę (białek nie oddzielamy od żółtek). Masę serową wylać na kruchy spód. Piec w temperaturze 180ºC przez około 60 minut. Wystudzić, włożyć na kilka godzin do lodówki, a najlepiej na całą noc.
Przed podaniem oprószyć delikatnie 2 łyżeczkami kakao wymieszanymi z połową łyżeczki przyprawy korzennej.


Sernik jest pyszny! W serze wyczuwalna subtelna miodowa nuta. W pierwotnym przepisie proponowano spód z ciasteczek digestive, ale w tym połączeniu nie bardzo mi pasował. Dlatego polecam kruchy spód Mamy Przystojnego Goprowca. Od niej pochodzą też przepiękne, szydełkowe kurki - nakładki na jajka i chwytaki do garnków.  

Babka Cytrynowa

12,5 dag mąki pszennej
12,5 mąki ziemniaczanej
25 dag cukru
1 kostka masła
4 jajka
1 szklanka jogurtu naturalnego typu bałkańskiego
skórka otarta z jednej cytryny
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Masło rozpuścić na wolnym ogniu. Skórkę cytrynową zetrzeć na tarce. Żołtka rozmieszać z cukrem do białości. Dodać roztopione, ostudzone masło i przesiane mąki z proszkiem do pieczenia. Wsypać skórkę cytrynową. Na końcu ubite na sztywno białka. Teraz wymieszać na minimalnych obrotach miksera.
Piec około 40 minut w 180 st.Celsjusza w formie na babkę. Ciasta wystarczyło do wypełnienia średniej wielkości zająca i baranka wielkanocnego (baran się zbiesił i wypłynął dołem, następnym razem mocniej go przywiążę do palika:) Smacznego!

Na Wielki Piątek

 W Wielki Piątek warto pojechać na wieś, by  z dala od świateł wielkiego miasta, upiec baranka i zajączka, a także przedyskutować kwestie natury moralnej. Oto fotorelacja:
Baran i Zając wjeżdżają do gorącego piekarnika. Po całym obejściu rozchodzi się zapach cytrynowego ciasta.
 Baranek wypływa w piekarniku przez niedokładnie spięta klamrami, foremkę. Przypomina już raczej zwierzę hodowlane żyjące nad Wisłą: "patataj, patataj" (odgłos paszczą).
Trzeba zatem uciszyć emocje wywołane tym tragicznym wydarzeniem kuchennym.

 Zajączek rekompensuje nieco przykre wrażenia ostatnich minut, choć najwyraźniej jego tarczyca nie jest w najlepszym stanie (przepis na babkę cytrynową w Wielką Sobotę).

A co do kwestii natury moralnej..., w życiu najważniejsza jest Ferma Niosek.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Na Wielki Czwartek


Rannym świtem, w złotym słonku, w Czwartek zwany Wielkim,
Bachna kroczy, bez zadyszki, do miejskiej kolejki.
Czasu mało, kręte dróżki, stukot kół na torach,
lecz dziewoja nie przyspiesza, może jest dziś chora?
Może giez, nie przymierzając, ugryzł ja w półtuszę
lebo* inny jaki owad, ukąsił jej duszę?
Może lewą nogą wstała, słysząc ptasząt śpiewy,
prawa noga gdzieś została, niemożliwe biegi?
Zdarzyć się też pewnie mogło, w ten cudny poranek,
że niewinność gdzieś podziała, teraz drży, gdzie wianek?
Mnóstwo przyczyn, pełno przeszkód, niespodziane zwroty,
prawda za to prozaiczna - nie chce do roboty!!! 



    /swojana/

*lebo- regionalizm cieszyński (znaczy: albo, lub)


niedziela, 1 kwietnia 2012

Tarta z białą czekoladą, adwokatem i podprażonymi płatkami migdałów


To nie Aprila Gorila:) (domowa nazwa Prima Aprilis) Tarta rzeczywiście została upieczona, a sądząc po smaku, niebawem nie będę mogła sprawdzić, czy była tylko wymysłem, czy prawdziwą tartą, znika bowiem w zastraszającym tempie:))) Mmmm…
Składniki na kruche ciasto (przepis inspirowany stroną moje wypieki):

13 dag masła o temperaturze pokojowej
pół łyżeczki soli
35 ml mleka o temperaturze pokojowej
17,5 dag mąki pszennej
pół łyżeczki cukru pudru
1 żółtko
Składniki zmiksować, zawinąć w folię i włożyć do lodówki na 2 godziny. Rozwałkować i wyłożyć na formę do tarty o średnicy 25 cm. Nakłuć widelcem. Na wierzch wyłożyć papier do pieczenia i wysypać ryż (dla obciążenia ciasta). Nagrzać piekarnik do 220 st.Celsjusza, potem obniżyć do 200 i piec tartę około 10-15 minut. Wyjąć, usunąć papier z obciążeniem, włożyć na kolejne 10-15 minut. Wyjąć z formy, studzić.




Krem z adwokatem:

250 dag serka mascarpone
150 dag białej czekolady
100 ml adwokatu

Serek mascarpone zmiksować z adwokatem. Dodać rozpuszczoną w kąpieli wodnej i ostudzoną (świadomie zastosowany regionalizm śląski),  białą czekoladę. 

Inne składniki potrzebne: 5 łyżek dżemu jeżynowego, 400 ml śmietany kremówki, 3 łyżki pudru, płatki migdałowe,

Spód tarty posmarować: 
5 łyżkami dżemu jeżynowego (mogą być inne dżemy  - porzeczkowy, jagodowy)
wyłożyć masę z adwokatem,
wstawić na noc do lodówki

O poranku: 
zmiksować 400 ml śmietany kremówki z 3 łyżkami cukru pudru i wyłożyć na masę adwokatową w postaci małych obłoczków:) Oprószyć migdałami, które wcześniej uprażymy (nie spalimy!) na suchej patelni.

Tarta jest wspaniała! To najprawdziwsza prawda (pleonazm):)

Marzec pogroził palcem...


Zamieć nad Wrzeszczem, marzec obsypał śniegiem i gradem, postraszył i poszedł...