/swojana/

wtorek, 17 kwietnia 2012

O kołoczach, ziemniakach z omastą, kołoczach, krupniokach i ciężkiej pracy

       Fantazję A-dur na tematy polskie
         
        Z porannym pianiem koguta mieszkańcy gospodarstwa na Piasta 6 wstawali do swych codziennych obowiązków (kogut u Kielochów piał o 5:) Prababka, "menadżer" licznej  gromady pachołków, dziewek* i  sezonowych robotników, wstawała  najwcześniej. Często, gdy pracy było dużo, wysyłała któreś z dzieci do sąsiednich domostw po pomoc w tzw."pilobie":


"Skazali gazda (prababka Marjanna), czybyście nie byli tak dobrzy i czybyście nie przyszli pumóc nom przy sieczeniu żyta" - recytował Emilek, Dziadzio mój, stojąc na bosaka, w przykrótkich porciętach, na progu jakiegoś dziedzickiego domu. Z reguły pomoc sąsiedzka  odbywała się na zasadzie przysługi, rzadko płacono za nią gotówką. W zamian jednak wynajmowano pole lub obniżano komorne za wynajem domku czynszowego (tzw. Kowolówka - wynajmowano ją przez pewien czas kowalowi Śliziowi przy ulicy Legionów, stąd jej nazwa). Nieliczni otrzymywali pieniądze.

     Większość pracowników zatrudniano na stałe - "od godów do godów", czyli na okres pełnego roku. Mieszkali oni na  gospodarstwie razem z Pawłem i Marjanną. Pasterze i pasterki zajmowali się bydłem i trzodą chlewną. Karmili zwierzęta, czyścili chlewy i wyprowadzali na pastwiska nad Wisłę do tzw. "Wronówej Rzyci" lub nad Iłownicę do Piszczałkowca. Za swoją pracę otrzymywali wikt i opierunek oraz 5 reńskich miesięcznie (10 koron austriackich).
      W samym domostwie przebywały dziewczęta od 14 do 17 lat sprawujące opiekę nad potomstwem Kielochów. Wykonywały drobniejsze prace na gospodarstwie otrzymując również 5 reńskich. Najtrudniejsze roboty należały do postrzednic (dziewczęta od 17 do 20 lat) które gotowały posiłki dla gospodarzy i pracowników, dbały o czystość kuchni, przygotowywały żywność dla "gowiedzi" (zwierząt). Oprócz tego doiły krowy, suszyły siano i odbierały zboże za kosiarzami: 
"Pracowały w domu, oborze, w stodole, w ogrodzie, na polach uprawnych, na łąkach [...]. Bardzo urozmaicone były ich zajęcia".
Podobne prace należały do "dziywek" - starszych pracownic powyżej 25 roku życia.
"Nie należy pod nazwą "dziywka" czy "dziewka" podkładać znaczenia osoby moralnie wyuzdanej, "dziywka od krów" nie oznacza wcale "prostytutka", oznacza zazwyczaj"dziewczyna w całej pełni czci godna".:)
       Prababka  Marjanna z całą mocą sprawowała surową pieczę nad cnotą swoich pracownic. Rzadko zdarzało się u "Wrónów", by któraś z nich "zapadła w ciążę", a przecież na innych gospodarstwach siedlaczych zdarzało się często "chodzenie na noc do dziywek", "chodzenie na szarpaczkę" i było to ponoć w Dziedzicach "objawem niezbyt rzadkim":)
   Najlepiej opłacani ze wszystkich byli parobkowie (pachołkowie). Otrzymywali oni 10 reńskich wraz z wiktem i opierunkiem. Pomagali im pogónicze, młodzi mężczyźni. Ci pierwsi mieli pod opieką trzy konie, co oznaczało, że oprócz dbałości o czystość zwierzęcia, wykonywali wszystkie prace z udziałem swoich podopiecznych  jak powożenie, orka, kopanie ziemniaków:
"...przynosił ze stodoły w olbrzymich plecionych koszach siana dla nich [koni - przyp.B.M], które to siano wykładał na jaśla (rodzaj drabin nad żłobem), wsypywał do żłobu obok owies wymieszany najczęściej z sieczką i wlewał do żłobu wody. Dbać także musiał o to, by ściółka w stajni była sucha i świeża. Sierść koni trzeba było blaszanym zgrzebłem czesać, nie należycie "osnożony" koń źle świadczył o jego "pachołku" opiekunie. Tak źle odżywiany, chudy, na którym żebra można było policzyć".
      Robota była ciężka, ale pracownicy nie narzekali na warunki życiowe. Przy całodziennej pracy otrzymywano pięć posiłków, jeśli pracowano pół - otrzymywano tylko te przypadające na daną porę dnia:
  • między 6 a 7  śniadanie przygotowywane przez postrzednicę:

zacierka(woda zaciągnięta mąką  z dodatkiem tłuszczu lub słoniny i ziemniaki lub tłuczone ziemniaki omaszczone tłuszczem wieprzowym ze skwarkami i mleko (kwaśne tj.kiszka, słodkie lub maślanka), albo też gotowana kapusta z nieomaszczonymi ziemniakami

  • między 9 a 10  przedpołudniowa swaczyna:

potężna partyka (40 - 50 dag pajda) żytniego chleba z masłem i serem lub z tłuszczem ze skwarkami. Czasem dodawano do tego białą kawę lub mleko.

  • między 12 a 14 obiad:

dwa obfite dania - na pierwsze podawano gotowaną kapustę z nieomaszczonymi ziemniakami lub nietłuczone ziemniaki z mlekiem pod różnymi postaciami, na drugie podawano kolejno w tygodniu: groch, grysik, ryż, fasolę, kluski ziemniaczane, mączne omaszczone, mączne w powidłach lub z powidłami w środku. W dni świąteczne i niedzielę , kiedy nie pracowali wyrobnicy, na drugie danie serwowano polewkę po ugotowanej wędzące z ziemniakami i kawałek wędzonki.

  • swaczyna popołudniowa 
(nie podano dokładnych godzin) - nie różniła się właściwie od przedpołudniowej. W dni świąteczne i niedziele odpustowe podawano  zarówno przed, jak i popołudniu, kołocz (drożdżowe z serem i makiem) albo babkę. Jeszcze obficiej było w czasie świniobicia, kiedy to służbę raczono kawałkiem mięsa do chleba, czy też kawałkiem krupnioka(wszyscy wiedzą, co to krupniok, mniam!).
  • wieczerza (ostatni posiłek):
ziemniaki tłuczone, i omaszczone, czasami sucha fasola i mleko,, po które sięgano do wspólnych mis, łyżkami. (zresztą mleko spożywano w ten sposób i przy innych posiłkach).

"Każdy z zatrudnionych  w gospodarstwie Kielochów - Wronów mógł na śniadanie, na obiad i wieczerzę potraw spożyć, ile chciał mógł się nawet obżerać[...] w każdym razie nigdy się nie zdarzało, by biesiadnik odszedł głodny od stołu"

        Przed wybuchem I wojny światowej jadano w kuchni. Godpodarze zasiadali przy jednym stole z pracownikami. Swaczynę zanoszono na miejsce pracy. Dopiero po 1918 roku zmieniły się obyczaje związane z posiłkami. Dzieci mojego pradziadka Pawła uczęszczały już do szkół i zaczęły jadać w osobnej izbie z talerzy, "po pańsku".

       Wszystkim pracownikom należały się dwa tygodnie urlopu w ciągu roku, ale w przeciwieństwie do zwyczajów przyjętych na Górnym Śląsku, nie ubezpieczano ich w kasach chorych.

       Służba pradziadków sypiała w różnych miejscach. Dziewczęta - latem, gdy temperatury były wysokie - na strychu (tam znajdowały się też szafy z ich ubraniami ). Zimą część z nich spała w kuchni na łóżku, inne na pryczy w chlewie, czyli "wyrku". Chłopcy spędzali letnie i zimowe noce w zakamarkach stajni.
        Dzieci gospodarzy nocowały w domu. Na początku XX w. Kielochowie posiadali pięć łóżek.

      Współczuję serdecznie tej ziemniaczano - fasolowo - tłuszczowej diety na co dzień! Owszem, uwielbiam to wszystko, ale co musiało się dziać nocą, gdy wszyscy spali w jednym pomieszczeniu:) Symfonie, menuety, fugi i insze muzyczne,  niewyobrażalne akrobacje..., nietrudno chyba wyobrazić sobie, co uczynić może fasola popijana mlekiem, a jeszcze lepiej "kiszką" :)


Cytaty i informacje zaczerpnięte z rodzinnych archiwów. Bachna - Wielka Archiwistka o Subtelnym Skrzywieniu Naturalistycznym:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz