/swojana/

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Dla Uli, co ma nie zapominać, że żołądek z sercem niezwykle mocno związany


chleb z sezamem (przepis we wcześniejszym poście)




A tak przebiegał proces technologiczny:




Bułeczki domowe



Sprawa jest taka, że aby w ogóle przystąpić do działań "bułeczkowych" należy zaparzyć czarną, dobrą kawę w filiżance i ładnie ją sobie podać:)Następnie można przystąpić do czynności piekarniczych. Wydaje się, że z bułkami jest dużo pracy, ale tak naprawdę więcej jest czekania. Nie należy się zrażać. Stara zasada: im dłużej czegoś pragniesz, tym lepiej smakuje:)

Składniki: (przepis pochodzi ze strony moje wypieki)


  • 3 szklanki mąki pszennej
  • ¾ szklanki letniej wody
  • 1½ łyżeczki suchych drożdży (6 g) lub 12 g drożdży świeżych
  • 1½ łyżeczki cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 jajko
  • 2 łyżki roztopionego masła

Trochę letniej wody, trochę mąki, drożdże(ja robiłam ze świeżych) i cukier dać do małego rondelka i zamieszać (zaczyn).
Gdy troszkę się "ruszy" (czyli widać,że pracuje, wlać ów zaczyn do garnka, w którym znajduje się już pozostała, duża część mąki i wody, zamieszać, dodać sól, jajko, wystudzone masło (u nas się mówi "ostudzone":)) i wyrobić. Gdy zacznie odstawać od garnka, wyrabiać od tego momentu jeszcze pięć minut (ważne jest długie wyrabianie). Pozostawić na dziesięć minut, żeby odpoczęło i znów wyrabiać przez pięć minut. Ma mieć konsystencję plasteliny. Wtedy przekładamy je do miski wysmarowanej oliwą (ja smarowałam kujawskim olejem) i odczekać 1 godzinę do wyrośnięcia. Następnie uformować dziesięć kulek, lekko je spłaszczyć i ułożyć na blaszce z piekarnika na kolejne 45 minut pod przykryciem. Teraz już tylko naciąć pięknie i posmarować górę jakiem rozbełtanym z niewielką ilością mleka, żeby miały cudny połysk. Wsadzić do piekarnika rozgrzanego do 225 stopni na ok. 15 minut. 

Tylko hart ducha powstrzymał mnie przed natychmiastowym rozprawieniem się z tym cudnym wynalazkiem ludzkości. Może jeszcze obawa o nadnaturalne rozrosty w okolicach dolno-tylnych.




niedziela, 28 sierpnia 2011

Rodzinny kabareton, czyli co się kiedy wydarzyło

Jedna z wycieczek w pobliskie Beskidy, w której uczestniczyło bardzo dużo ludzi  m.in. Dania, Leszek, Bogdan, Halina Szarkowa z Jankiem. Szli i gadali. Leszek (Tata) palił papierosa, po czym wyrzucił niedopałek. W pewnym momencie poczuł swąd spalenizny: - Coś się poli chyba! Jakieś szmaty polą! I szedł dalej pociągając czujnie nosem. Wtem rozległ się krzyk. Siostry zakonne wędrujące szlakiem tuż za nimi wszczęły alarm: - Panie! Pali się pan! - Leszek rozwinął spodnie, a oczom wszystkich ukazało się 7 dziur równomiernie rozmieszczonych na spodniach. Ze spodni wypadł niedopałek papierosa.
Z Babiej Góry (Diablaka) o wysokości 1725 w Beskidzie Żywieckim rodzinna ekipa - Bogdan, Leszek, Szaruszek (Janek), Dania,Wojtek schodzili do Orawy, gdzie postanowili przenocować. We wsi nikt nie chciał udzielić im schronienia, bo ludzie bali się tak dużej grupy. W końcu jakaś miejscowa pani ulitowała się i zaprowadziła na nocleg do chaty ze spadzistym dachem. W środku było czyściutko, ale pusto. Nie było żadnych mebli poza kanapą  i  wykonanymi ręcznie cudownymi,  kolorowymi chodnikami w paski. Gospodyni powiedziała, że na tych dywanach mogą dziś spać. Szaruszek przyklęknął więc na jednym z nich  i grzebał w plecaku. Wtedy przyszła gospodyni, by podać koc i zapytała: - A wy się już modlicie?


Na rajdzie w Beskidzie Niskim dotarliśmy na nocleg do maleńkiej wsi. Warunki wyjątkowo dobre, bo chatka drewniana, czysta, każdemu przysługiwało łóżko. Do pokoików wchodziło się przez werandę i wąski korytarzyk. W pewnym momencie Janek Szarek mijał się w tym wąskim przejściu z właścicielką i nie mógł się zmieścić. Taka mijanka i cofanka:) Wreszcie powiedział do zapłonionej kobiety: - Ja panią przepraszam, że ja się tak walę! (czyli po noszymu pcham) - Co proszę? - zapytała zakłopotana pani, która ze śląską gwarą  nie miała do czynienia - No, tak rypię! - sprostował Szaruszek (czyli po noszymu też pcham:). Pani zrobiła wielkie oczy i uciekła.


W Bieszczadach kilkadziesiąt lat temu transport autobusowy był sprawą trudną do zrealizowania. Autobusy jeździły z rzadka, a w dodatku przepełnione. Na jednym z rajdów, w których uczestniczyli Bogdan, Leszek, Janek Szarek, Janek Sieńczak (kuzyni)  i kolega Kaleta z Żor, autobus był bardzo zatłoczony, więc cała grupa wróciła się po Bogdana i na cały głos zaczęli mówić: -Proszę przodem, proszę księdza! - dzięki temu komfortowo zasiedli w autobusie. Dla "wielebniczka" znalazło się miejsce.


Łupków - początek rajdu. Znaleźliśmy nocleg w jakimś gospodarstwie na sianie, ale najpierw wszystkie plecaki rozłożono na podwórzu. Między nami biegał pies, wilczur. Pies krążył wesoło po podwórku merdając ogonem, aż w końcu obsikał plecak ciotki Bożeny Sowińskiej. Wszystkich rozbawiło to do łez. A ciotka, jak to ciotka, zareagowała śmiechem. Najgłośniej jednak rechotał Bogdan (warto przypomnieć, że całe życie najbardziej bał się psów). Nie zrażony wilczur podbiegł więc do niego, podniósł nogę i obsikał dżinsy Bogdana! Umieralismy ze śmiechu,  a Bogdan był zły, och zły! Z tego przecież już nie należało się śmiać!


Beskid Niski - mama Maryla szukała miejsca na swobodne sikanie.Okolica bezludna, pola jak okiem wykol.  Gdy już usadowiła się wygodnie, nagle jak spod ziemi wyszedł chłop, ale cóż czynić, gdy sikanie w trakcie. Opuściła więc głowę myśląc, że po zadku i tak nikt jej nie rozpozna. jakie było zaskoczenie, gdy dotarliśmy na nocleg, a tu w chacie siedzi na stołku ten sam chłop, któremu ów zgrabny zadek prezentowała w polu.




Wysowa w Beskidzie Niskim - po noclegu u popa Walentego, który  pijany w sztok głosił poprzedniego dnia kazanie, wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Wszyscy szli poboczem asfaltowej drogi. Wtem nadjechała pijana traktorzystka z całą rodziną w kabinie. Zawijasy po całej drodze. Bogdan, który z bardzo ciężkim plecakiem szedł z przodu, nie miał możliwości szybkiego zejścia na bok, a ta bezzębna wariatka jechała prosto na niego jakby zawiodły ją hamulce lub rozum (raczej to drugie). Zaczął przyspieszać, ale traktor jednak jest nieco szybszy niż ludzkie nogi, nie mając więc wyjścia, wskoczył z plecakiem do rowu.


Na obozie harcerskim w Mszanie Dolnej naleźli się kuzyni - Janek Sieńczak, Janek Szarek i Leszek Kieloch. Przewodziłił Jasiu Łaszczok, zastępowy i straszy o kilka lat kolega. Tematem przewodnim tego wyjazdu było trenowanie "pierdzenia". Należało najeść się korka, a potem wydawać mniej lub bardziej przeciągłe dźwięki, wydawać je po kolei lub z różnym natężeniem głośności.




To tyle na dzisiaj:)))




sobota, 27 sierpnia 2011

Chleb powszedni, czyli smaki i zapachy nieba


Upiekłam chleb. Nie sądziłam, że zniknie w ciągu kilku minut:) Rozpływał się w ustach, a masło rozpuszczone na jego gorącym miąższu spływało delikatnie doprowadzając zmysły do szaleństwa.

Przepis Dody:
1/2 kg ziemniaków , zalać wodą tak jak do gotowania ziemniaków do obiadu (trochę ponad ), dodać 1,5  płaskiej łyżki soli, ugotować, dodać troszkę oleju. Po ugotowaniu ziemniaki rozbić razem z wodą w malakserze. Wystudzić.

W miskę wsypać 60-70 dag mąki, zrobić palcem dziurkę, wkruszyć 1/4 drożdży (czyli ok.2 dag), odrobinę cukru, delikatnie rozpuścić w tej dziurce drożdże i zostawić, reagują na mące ok. 10-15 min

Połączyć zmalaksowane ziemniaki i mąkę z drożdżami. Wyrobić kleiste ciasto tylko do połączenia składników. Przełożyć w keksówki wyłożone papierem do pieczenia. Ciasta nakładać tylko do połowy i zostawić, żeby podrosło w keksówce.
Można posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem i posypać ziarnami (np.sezamem albo makiem)

Piec w 200 stopniach, 35-40 min., bez termoobiegu.
Smacznego.

Piekielne ogóreczki (wg dużego Marcina)


 Piekielne ogóreczki - jeśli chcesz poczuć piekło w gębie - zrób je!!!


Technologia przywieziona z tajemnego zakątka znajdującego się w dzikich ostępach Beskidu Żywieckiego.







2,5 kg ogórków gruntowych jak najmniejszych umyć, obrać i pokroić na 4 części
Pokrojone ogórki zasypać solą i odstawić na 6 godz.odlać sok po 6 godz.
4 łyżki soli,
1,5 główki czosnku,
2 łyzki ostrej papryki chili,
0.5 kg.cukru,
8 łyzek oleju,
1.5 szklanki octu 
posypać ogórki chili i zmiażdżonym czosnkiem
Zagotować olej, ocet, cukier, zalać gorącą zalewa ogórki i odstawić na 12 godz  a potem włożyć do słoików i gotowe.

piątek, 26 sierpnia 2011

Jaromir Nohavica


Jaromír Nohavica, piosenkarz, autor tekstów, tłumacz, urodzony 7.06.1953 r. w Ostrawie.W swoim mieście rodzinnym ukończył średnią szkołę ogólnokształcącą, później w Brnie średnią szkołę bibliotekarską, studia w Wyższej Szkole Górniczej w Ostrawie przerwał. Obecnie mieszka w Ostrawie, w latach 1978-99 mieszkał w Czeskim Cieszynie.







Zatrudniony był w kilku miejscach pracy, pracował m.in. jako robotnik i bibliotekarz, a od 1981 r. uprawia wolny zawód artysty. Nie ma wykształcenia muzycznego, jest samoukiem w grze na gitarze, skrzypcach, flecie i heligonce.




Nohavica - Kiedy kitę odwalę






"Ogromną zaletą Nohavicy jest bogate słownictwo, wyczucie śpiewności języka czeskiego i swoistego charakteru poszczególnych warstw językowych (od wyrażeń książkowych, przez język literacki i potoczny, aż do wulgaryzmów). W używanym przez niego słownictwie zachwyca siła, przejrzystość, siła rymów, wyraziste pointy, skłanianie się ku romantyzmowi, prostota i oczywistość". 



"Umiejętność płynnego przechodzenia z utworów poważych do wesołych, z "mądrych" do "głupich" jest u Nohavicy olbrzymia - dostępna tylko ludziom o wielkiej charyzmie. I jednych, i drugich słucha się z równą uwagą. Jest się w tych zapraszających do siebie pieśniach razem z pieśniarzem zarówno, gdy cofając się w czasie znajduje się on sam na sam z młodą dziewczyną na bieszczadzkiej polanie (Košilka), gdy połowicznie przeżywa marzenie życia (Las Vegas), czy to - gdy dokona niezwykłego znaleziska (Gwiazda) albo po prostu - siedzi w jednej z europejskich knajp. Wszystko czuje się równie głęboko". 





" I czarował, czarował do końca. Czuwa nad nim anioł, to pewne". 

czwartek, 25 sierpnia 2011

Dla Danasi o korzeniach po kądzieli


Lanckorona - jedna z zachowanych do dziś  chat (prawdopodobnie tak wyglądał zaścianek Królów) - zdj. Danasia 



Prababcia Maria Szarkowa pochodziła z zaścianka szlacheckiego, z rodu Królikowskich. Dom rodzinny położony był nieopodal rynku w Lanckoronie przy ulicy Marszałka Piłsudskiego. Dach siedziby pokryty był gontem, a ogromne wrota wejściowe zbudowane z drewna, umożliwiały przejazd wozów. Nieszczęśliwym trafem rodzina zubożała i odtąd zwano ich Królami. Jedna z sióstr Marii wyszła za mąż za niejakiego Mieczyńskiego. W 1939 roku była już tak obfitych kształtów, że siedziała na dwóch krzesłach jednocześnie. Jedna z jej córek, Jadzia Mieczyńska, wyszła za mąż za szewca z Lanckorony, Lemparta. Druga siostra Marii (prababci) poślubiła Franciszka Tomczykiewicza (zmarła młodo na raka piersi), a jej córka Waleria Tomczykiewiczówna (a siostrzenica naszej prababci) poślubiła niejakiego Chorążego (dwukrotnego wdowca), ale zmarła wydając na świat Zosię. Po śmierci żony, Chorąży poślubił jej rodzoną siostrę, Antosię Tomczykiewiczównę, która urodziła mu czworo dzieci – Stasię, Jadzię, Stefka i Józka. Nie potrafiła być dobrą matką dla osieroconej Zosi. W czasie okupacji Antosia zmarła na raka, a Zosia podjęła się opieki nad młodszym, przyrodnim rodzeństwem. 



Józia w Polsce, w domu na Piasta w Dziedzicach
 pomiędzy Władkiem Sieńczakiem a Stefanem Szarkiem
Anna i Józef Krol - 1947 USA
córki Józefa Króla (Krola) i Anny - od lewej Felicja, Anna (jej mąż Mark Wally), Józefina

Rodzina Krol z Ameryki, czwarta z prawej to na pewno Józia:)
Dwóch braci prababci Marii wyjechało do Ameryki. Żegnali się z prababką w Czechowicach Południowych, gdy na świecie był już Stefan, jej najstarszy syn. Bracia byli stolarzami, osiedlili się w Chicago. Obydwaj ożenili się z Polkami. Józef Król wziął żonę pochodzącą z rodzinnej Lanckorony. Urodziło mu się siedmioro dzieci. Jedna z jego córek została tancerką. Wszystkie dzieci uzyskały średnie wykształcenie. Wiadomo, że najstarsza miał na imię Józefa, a jednemu z synów nadano imię – Stefan. Józia odwiedziła Polskę w 1939 roku, wtedy właśnie gdy wybuchła wojna. Udało jej się wrócić do Ameryki, prawdopodobnie przez Włochy, po tym jak prababcia przemycała ją pod kocem na miejsce dalszego przerzutu. Od tej pory otrzymywała od bratanicy z Ameryki paczki i pieniądze, które prababcia w imię chrześcijańskiego obowiązku, w całości przekazywała księdzu Kurkowi.

Drugi brat prababki, niestety o nie znanym mi imieniu, miał dwoje lub troje dzieci, a potem zginął w wypadku.
Maria Szarkowa (zd. Król)
Maria wychowywała się w Lanckoronie aż do śmierci swoich rodziców. Za sprawą swojego chrzestnego ojca, Romisza, czternastoletnia wtedy dziewczyna, udała się na służbę do Bielska. Trafiła najpierw do katolickiej rodziny restauratorów prowadzącej swój zakład przy dzisiejszej ulicy 3 Maja. Całe dnie nosiła w dwóch konewkach wodę z rynku bielskiego do restauracji. Nie miała czasu na jedzenie i była bez przerwy głodna. Szczęśliwym trafem niebawem dostała posadę pokojówki w rodzinie żydowskiej. Dopiero tu znalazła w miarę komfortowe warunki, zapomniała o głodzie, a w niedzielę dostawała wychodne. Chrzestny ojciec, dbając o interesy osieroconej dziewczyny, poszukał jej kandydata na męża – Jana Szarka. Był on pomocnikiem młynarza w Czechowicach południowych. Szarkowie mieszkali w  małopolskiej miejscowości – Smolice, ale pochodzili z Alwernii. Wesoła, braterska kompania zanana była z rozrób i radosnych śpiewów w czasie nocnych powrotów z karczmy do domu. W krótkiej zwrotce zawarta jest  treść sugerująca ich niewątpliwie zawadiacki charakter:
Szarkowie, Szarkowie, trzymajmy się razem, bośmy są okuci stalą i żelazem”. Podobno z hukiem zamykały się wtedy okiennice smolickich chat.
Żydowska pani sprzyjała Marii i pozwalała jej na wieczorne rozmowy z narzeczonym „przy drzwiach”. Nie bardzo mu się Maria podobała, bo była według niego „pucato” ( określenie to odnosi się do zbyt pełnych policzków), ale Romisz nie próżnował i skutecznie namówił Jana do poślubienia Marii. Zastanawiające jest, jakich to użył argumentów:) Pracodawczyni podarowała dziewczynie wyprawę ślubną i urządziła wesele. Co wchodziło w skład tej wyprawy, nie wiadomo. Na pewno zaś Maria otrzymała od swojej dobrodziejki ślubną suknię w kolorze „gołąbkowym”, czyli pośrednim między niebieskim a szarym. Nie sposób oprzeć się refleksji, że nie warto syczeć na Żydów, jak to mają w zwyczaju niektórzy zagorzali ich przeciwnicy (zresztą świadczy to o ograniczeniu umysłowym syczących, tudzież zafiksowaniu się na temacie), bo tak naprawdę wystarczy być dobrym człowiekiem. Mamy tu przykład jak z przypowieści: chrześcijańska Pani i żydowska Pani. I co? Która wyszła zwycięsko - nowotestamentowa, czy starotestamentowa:)?
Małżonkowie zamieszkali w wynajętej izbie w Czechowicach Południowych. Tam przyszedł na świat pierworodny syn, Stefan. Niebawem nabyli prawdopodobnie „od Żyda” dom na ulicy Piasta. Dobudowali jeden pokój, który wynajmowali panu Zalesińskiemu, dyrektorowi szkoły powszechnej w Dziedzicach. W tym domu na świat przychodziły kolejno dzieci: Ela, Janek, Hela ( w 1909 roku), zwana przez ojca, Ganeczką” (od „Cyganeczki”) - moja przyszła babcia po mieczu i najmłodszy Leon. Jak widać pucułowatość nie stanęła  na drodze małżeńskiemu szczęściu, a rodzina powiększała się z  właściwą czasom, regularnością i zapewne z przyjemnością.
 Szarkowie: Stefek - w szelkach,  Jan, dwa bobasy ze wsi ,nie z rodziny, pani ze wsi, maleńka Hela  m(Ganeczka) w fartuszku, chyba Janek Szarek w mundurku marynarskim, na rękach Marii Szarkowej Leon, Ela (?) Szarkówna i jakaś baba ze wsi:)



         W 1923 roku śmierć zabrała Jana.  Zmarł na pylicę, która była konsekwencją pracy we młynie. Maria twierdziła później, że na gruźlicę. Nie dowiemy się tego nigdy, natomiast pewne jest, że przyczyną  zgonu była choroba płuc. Maria otrzymała po Janie  rentę kolejową, ale żeby wyżywić piątkę dzieci musiała dorabiać pracując u bogatych gospodarzy. Zawsze zaradna, chowała też dwie świnie i jedną krowę. Jedną świnię sprzedawała, drugą zabijała, by wyżywić dzieci. Zwierzęta karmiła pokrzywami. Wiele wysiłku kosztować musiało samotne wychowywanie i wykształcenie dzieci.

Najstarszy syn, Stefek ożenił się z Rózią Hoffmanówną. Zamieszkali na Piasta z Marią. Maria zapisała dom synowi i dostała w zamian tzw. wymowę – jeden pokój, w którym mogła mieszkać, aż do śmierci. 
Rózia (zd.Hoffman) i Stefan Szarkowie
Stefkowi i Rózi urodziły się kolejno – Gienia (1927), Jasiu (1935) i Heniuś (1937?). Heniuś zmarł w dzieciństwie. Ułożono go wtedy na stole w śpioszkach. Mały Jasiu pytał brata: 
-Heniusiu,  ty mi umarłeś?
Stefek Szarek pracował na kolei jako ślusarz na „hajcu” w lokomotywowni w Dziedzicach. Stało się już tradycją, że każda dziewczyna z rodziny wychodząc za mąż dostawała od niego hak i łopatkę do pieca.
Władysław Gołuch (absztyfikant Heli Szarkówny), Ela Szarkówna, Stefan Szarek
w drugim rzędzie wujek Stefan Szarek

Rózia, Stefan, Ela, rzeczony rower :)
         Na zdjęciach widzimy wujka Stefana jako osobę bardzo ciekawą i towarzyską. A to z kolegami wędruje po górach, a to trzyma w ręku mandolinę, a to pozuje wspierając się na ładnym, retro rowerze:) Podobno kiedyś wracając z zabawy z mandoliną pod pachą nagle poślizgnął się na kocich łbach, którymi wybrukowana była ścieżka do domu Babci Szarkowej. Instrument upadł z hukiem, a wujek przysiadł na nim zgniatając go ciężarem swojego ciała.
Władek Sieńczak
Ela Szarkówna ukończyła szkołę dla sekretarek, a później podjęła pracę w Starostwie w Pszczynie na Górnym Śląsku: "Podobno w swoim czasie w Eli [...] zakochał się Bogacz i Sieńczak. Ela kochała się w Bogaczu. Z powodu młodego wieku kawalera, matka Eli nie dopuściła do związku małżeńskiego. "Obecnie dwóch amantów  rżnie koperczaki do Eli: kolejarze Nikiel i Sieńczak Władysław" " (Pamiętnik, Emil Kieloch, 1928).
Elżbieta Szarkówna
"Zastanawiałem się, co tych dwóch ludzi dzieli. Głównie nieufność może Władka Sieńczaka do Eli. Tak to przynajmniej wygląda. Ela jest elegancką urzędniczką w starostwie pszczyńskim. obraca się w towarzystwie eleganckich panów i wymaga zapewne od Władka, by i on w ubiorze i zachowaniu się dostosowywał do środowiska, w którym żyje. Na pewno nie żąda od niego, by do pracy chodził w smokingu, ale na pewno nie życzy sobie, by umorusany oliwą i sadzami przychodził do niej do biura. O tym mu kiedyś nadmieniła. Oburzył się na to. Poza tym Ela poza Władkiem miała innych wielbicieli, którym okazywała dużo przychylności. Stad zazdrość Władka, stąd zarzuty, że nie jest wierną. Sieńczak Władek jest stanowczo za ładnym mężczyzną, by go Ela nie polubiła. Widoki są". (Pamiętnik 1928) 
W 1930 roku wyszła za mąż za Władysława Sieńczaka pochodzącego z Wołkowyska. Poznała go, gdy Maria, jej mama, wynajęła mu pokój na Piasta. Władek był wysoki i szczupły, trudno się dziwić, że bardzo przypadł do gustu młodej dziewczynie:
"Sieńczak Władysław jest maszynistą kolejowym Jakiś czas mieszkał u Szarków. Tam poznał Elę i postanowił ubiegać się o jej rękę. Wszystko układało się nie najgorzej, Ela chłopakowi sprzyjała". 
Matka  znów była przeciwna ślubowi, ale gdy Ela rozchorowała się „z miłości”, wyraziła zgodę. Maria zapisała jej nawet pole, którego wcześniej nie chciała jej dać, chcąc prawdopodobnie odwieść ją od tego małżeństwa. Nic z tego. Dwudziestolatki charakteryzują się niezwykłą siłą uczuć, która"góry przenosi", choć nie idzie to w parze z rozsądkiem, można liczyć tylko na szczęście. Na podarowanym polu stanął dom rodzinny Sieńczaków (obecnie ulica Hutnicza w Czechowicach Dziedzicach). Nie miał on łazienki, a ubikacja składała się z dziury i deski. Z Elą zamieszkała teściowa, która była niezwykle despotyczna i wyniosła, zwyczajnie „niedobra”. Pewnie była klasycznym przykładem teściowej z kawałów, czyli reguły rządzące tym światem pozostają niezmienne. Władek Sieńczak postrzegany był jako człowiek bardzo uczynny, ale dokuczliwy. Grywał chętnie w szachy z Emilem, mężem szwagierki Heli, ale partiom szachowym towarzyszyły ciągłe kłótnie, bo według Emila „Sieńczak cyganił”. Znany był jednak z ogromnej życzliwości i troski o innych. Po II wojnie światowej załatwiał każdemu to, czego mu brakowało z własnej woli np. przynieść ubrania albo jedzenie. Miał dobre serce. Pewnego razu wybrał się z moją, dwudziestoletnią wtedy Mamą, Marylą, do Krakowa do swojej siostrzenicy Ady, która była lekarką. Mama była w zaawansowanej ciąży i nie mogła wyleczyć zatok. Wujek załatwił jej więc wizytę i towarzyszył jej w podróży zatłoczonym pociągiem, gdzie nie można było nawet szpilki wetknąć. W pewnym momencie Mamusi zrobiło się słabo. Wujek Sieńczak niewiele myśląc zakrzyknął: - "Tu jest kobieta w ciąży, słabo jej, proszę się odsunąć" - po czym wepchnął ją do toalety, gdzie było trochę więcej miejsca, rozwarł okno i powiedział: -"A teraz oddychaj głęboko, dziecko".:)
Ganeczka

Hela Kielochowa (zd.Szarkówna)

Helena (moja przyszła babcia), najmłodsza córka Szarków, ukończyła cztery klasy i roczny kurs szycia. 5 I 1929 roku wyszła za Emila Kielocha, którego „strasznie nie chciała”, ale w małżeństwie układało im się bardzo dobrze.Ta historia zostanie opisana bardziej szczegółowo, bo tak się składa, że Helena i Emil, to moi Dziadkowie po mieczu. A "miecz" miał Emil ze stali damasceńskiej:) Wspomnijmy wszakże, że Helena powiła mu piątkę dzieci: Bogumiła, Ludmiłę, Leszka, Danutę i Emilię.

5 I 1929 podwójny ślub: Heli i Emila Kielochów i  Anieli i Franciszka Kielochów
Emil Kieloch z córką Lusią, synem Leszkiem (moim Tatą), synem Bogumiłem i żoną Helą
Rodzina Kielochów w komplecie: Lesiu (mój Tata), Lusia, Danusia, Boguś, Emil, Miłka, Hela
Jan Szarek
Niezwykle przystojny Janek Szarek, drugi syn Marii i Jana, szukał żony. Radzono mu, by poślubił Herminkę Solichównę, z którą przyjaźniła się jego siostra, Hela, ale ten niechętnie odnosił się do tego pomysłu. Podobno decydującą rolę odegrała rozmowa z Emilem Kielochem, który zapytał:
-A jadłeś tam?
-No jadłem.
-To się musisz ożenić.

"Kim jest Herminka Solichówna? Jest to córka kolejarza. Śliczna to dziewczynka. Inny to typ piękności niż Hela. Jest wzrostu małego, cery jasnej: włosy ma blond, oczy niebieskie. Z tym iście anielskim wyglądem nie zgada się wyraz jej twarzy w chwilach zamyślenia. Wygląda wtedy, jakby się na cały świat gniewała. Gdy się uśmiecha jest dobrodusznym aniołkiem. Kim jest naprawdę, czy tą złośnicą, czy aniołem dobroci? A może po trosze jednym i drugim. Rozwiązanie pozostawiamy Szarkowi Jankowi. Dla niego jest teraz aniołem dobroci, dla innych lodowatym powiewem: drei schritte vom Lieb!"(Pamiętniki, Emil Kieloch 1928)
ślub Herminy i Janka, 1931r.
Herminka i Jan Szarkowie
fragment zdjęcia: Herminka, Emil, Janek (czy ma ktoś całość???)

Janek Szarek poślubił Herminkę Solichównę w 1931 roku. Ich pierwsze dziecko, Danusia, zmarła na odgruźlicze zapalenie opon mózgowych. Herminka całą ciążę chorowała na gruźlicę, którą zaraziło się dziecko.
Jej samej też nie dawano dużych szans na wyjście z choroby, a jednak wyzdrowiała i dożyła sędziwego wieku. Dziś na cmentarzu dziedzickim leżą w maleńkich grobach obok siebie kuzyni: maleńka Danusia i Heniuś (dziecko Rózi i Stefana Szarków).
Danusia Szarkówna, ur.1932, zmarła w 1934 r.


 Wiadomo, że w leczeniu Herminki zastosowano odmę sztuczną. W 1935 roku urodziła syna, Witka. Dziecko zabrali na pewien czas jej rodzice, państwo Solichowie. 
Wituś Szarek, ur.w 1935

Boguś Kieloch, Ciocia Herminka, Terenia Miśko (siostrzenica Cioci), Staszek Sieńczak, organista Jurek Dudka, Witek Sieńczak, Hania Szarkówna, Staszek Wizner, Michał Stroiński z mamą (Witek  żegna bliskich przed pójściem do wojska)
Hania i Wituś
W latach późniejszych w małżeństwie Szarków przyszła na świat córka Hanka. Herminka żyła bardzo długo,  przeżywszy swego męża, Janka, który zmarł na raka płuc, i syna Witka. Zmarła w 2003 roku. Była pogodną, dowcipną starszą panią, drobniutką i bardzo elegancką. Przynosiła zawsze waniliowo - orzechowe rogaliki które rozpływały się w ustach. Jej bratankowie, synowie Heleny i Emila - Bogdan i Leszek, chętnie odwiedzali Ciocię, bo jak i za młodu, tak i  w wieku późnym, skrzyły się w niej grandziarskie iskierki. Zresztą z tego powodu tak bardzo przyjaźniła się z moja babcią, Helą, która śmiała się równie głośno i często, i z tych samych dowcipów.
Kiedyś jedna z siostrzenic Janka Szarka, Dania, zapytała ciocię, w jaki sposób karmiła swoje maleńkie dzieci w czasie okupacji  i czy dawała im jakieś witaminy. Odpowiedziała, że dawała im buraczka.  "Gotowanego?" - zapytała zainteresowana, ponieważ sama była młodą matką i bardzo poważnie podchodziła do kwestii sterylności w obcowaniu z niemowlęciem.  "Jasne, że gotowanego!" - przytaknęła Herminka, której akurat nie w głowie było dbanie o sterylność posiłków  swojego potomstwa podczas ostrzału artyleryjskiego, gdzie starała się przede wszystkim uchronić je przed najgorszym. Dania wspominała, że gdy były z Miłką dorastającymi panienkami i ciotki z rodziny ganiły je za zbyt krótkie spódniczki, Herminka mówiła: - "Dziołszki, dobre to macie!"

Jan Szarek z sąsiadami (w tle dom Solichów)
Janek Szarek zasłynął w rodzinie ze stale i niezmiennie serwowanego dowcipu przekazywanego wciąż jako nowy, ponieważ zapominał, że już opowiadał go dziesiątki razy. Dowcip ów dotyczył żyjącej w Dziedzicach rodziny Okrutów, kominiarzy. "A słyszeliście, co się Okrucie stało?" - pytał, "Nie, nie słyszeliśmy"! - odpowiadali wszyscy jak jeden mąż, "Sadze mu się w dupie zapaliły" Oczywiście za każdym razem trzeb było głośno się śmiać i zachwalać ów dowcip. Wiele lat później moja mama, Maryla, pojechała na kurs przewodników wycieczek szkolnych do Szczyrku. Wkrótce pojawił się tam ktoś z Czechowic i zapytał: "Słyszeliście, co się stało Okrucie?". Mama niewiele myśląc, przyzwyczajona do starego żartu wujka Janka Szarka, wypaliła: "Tak, sadze mu się w dupie zapaliły!". Zapadła głucha cisza. Okazało się, że syn kominiarza Okruty, kominiarz, spalił się we własnej pościeli paląc papierosa po pijanemu. Uważajmy więc na słowa, bo czasem nabierają one realnych kształtów... Sadze w dupie, uff!

Muszę się przyznać do straszliwej gafy, którą popełniłam na pogrzebie cioci Herminki. Jagoda miała kilka miesięcy, więc ciągłe wstawanie i  karmienie wyczerpywało mnie fizycznie, dlatego często chodziłam "nieprzytomna" (teraz nie karmię, a mam te same objawy:). Moja mama, bo byłam wtedy akurat w Czechowicach, powiedziała, że wypadało by choćby tylko pod kościół przyjść na ten pogrzeb. Wsadziłam więc Jagodę do wózka, Janka wzięłam za rękę i pobiegłam w te pędy. Spod kościoła odjeżdżały już samochody na cmentarz. Zauważyłam, że do jednego wsiada jedyna żyjąca córka cioci Herminki, Hania. Podeszłam więc śpiesznie i zamiast złożyć kondolencje, powiedziałam: "Wszystkiego najlepszego"! - i w tym samym momencie uświadomiłam sobie jak idiotyczna była ta sytuacja, a moja twarz zapłonęła żywym ogniem.

Leon w Podhalańczykach
Leon przed domem na Piasta w Dziedzicach, 1939 r.
Leon Szarek był najmłodszym synem Marii i Jana i podobno lubił się wysługiwać innymi. Unikał wszelkich prac, które normalnie wykonywali chłopcy w jego wieku. Nie chciał sprzątać ulicy, na której mieszkał, a nawet wysługiwał się swoimi kolegami. Zapisano go do Liceum Pedagogicznego w Pszczynie, ale nie chciał się uczyć. Rzekomo tylko razy, jakich nie szczędziła mu matka, zmusiły go do zdania matury. Pierwszą pracę podjął w Czerwionce w 1939 roku. W dniu wybuchu II wojny światowej został wcielony do wojska jako podporucznik w Podhalańczykach. Od Cieszyna przedzierali się na Brenną, za którą pogubili się. Leon poprowadził mały oddział na Klimczok,a następnie sprowadził do Żywca i do Węgierskiej Górki. Stamtąd dotarli na Węgry, gdzie dostał się do obozu dla uchodźców. Na Węgrzech przebywał wtedy najmłodszy brat Emila Kielocha, jego szwagra, Władek Kieloch. Leon przesłał mu list z informacją, że się przedziera do Francji. Dołączył pieniądze. Niestety przesyłka zaginęła, a Władek wrócił do Polski. Tu działał w ruchu oporu do czasu, gdy zaaresztowany przez okupanta trafił do Oświęcimia, w którym został zabity. 

Władek Kieloch i Leon Szarek przed II wojną
Niestety i Francja dostała się pod okupację hitlerowską. Leon ewakuował się alpejskimi serpentynami wozem ciężarowym. Kierowcą był Murzyn (!), może i pierwszy Murzyn, z jakim Leon się zetknął w życiu. Po tej podróży, w której towarzyszył mu kolega Krawczyk, znalazł się w Anglii, a następnie w Szkocji, w Edynburgu. Opiekował się kolegą, który rzekomo w czasie alpejskiej przeprawy „zwariował”. Czyżby na widok czarnoskórego kierowcy??? 

Karykatura z okresu szkockiego



Leon wstąpił do chóru wojskowego prowadzonego przez Jerzego Kołaczkowskiego. "...chóru Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (The Polish Army Choir), który założył Jerzy Kołaczkowski. Może starsi Czytelnicy „Ruchu Muzycznego” pamiętają uśmiech, bystre spojrzenie zza szkieł i po oficersku wyprostowaną sylwetkę Kołaczkowskiego, aktywnego po wojnie w Warszawie dyrygenta rozmaitych zespołów, m.in. męskiego chóru Harfa". 
Podobno raz podczas występu rozśmieszył cały zespół, a zachwyceni Szkoci wznosili owacje na stojąco. Postanowił też ukończyć studia psychologiczne, żeby nie wzięto go znów do wojska. Dopiero w Polsce uzyskał magisterium.
Hilda i Leon
          Ze Szkocji pisał listy do matki.  Zapytywał ją, czy też aby nie wyszła za mąż Hildegarda Kałuża, Niemka z Dziedzic. Maria lubiła Hildę, która w czasie wojny pracowała w niemieckiej fabryce papieru (budynek byłego GS w Dziedzicach) i sprzyjała temu związkowi. Leon po powrocie ze Szkocji zażądał, aby Hildegarda zmieniła swoje imię na polskie, co było warunkiem ślubu. Została przemianowana na Marysię, a jej siostra Frida, na Krysię. Mimo to, dla rodziny i znajomych, Marysia pozostała na zawsze Hildą. Z tego małżeństwa urodziło się dwóch synów: Andrzej i Jurek. Leon został nauczycielem w Liceum w Pszczynie. Zdarzyło się jednak, że na święta wygrał na skrzypkach pieśń kościelną, za co został ze szkoły zwolniony. Przeniósł się do Mszany, gdzie przed nadejściem industrializacji, prowadził wiejską szkółkę. Jego żona prowadziła wtedy prawdziwe wiejskie gospodarstwo ze zwierzętami. Gdy wokół miejscowości zaczęły powstawać szyby górnicze, straciła swój wiejski charakter. Leon z rodziną przeniósł się do Cieszyna prowadząc Zakład Wychowawczy, a następnie do Jastrzębia, w którym dostał mieszkanie. Tam zmarł.
Wujek Leon
           Małoletnie córki  jego siostry Heli (mojej babci) - Dania i Miłka, wspominały, że woziły kiedyś w wózku maleńkiego kuzyna, syna wujka Leona - Jurka. Ponieważ dziewczynki bardzo wstydziły się spoglądać na nagiego chłopczyka, zrywały liście rabarbaru i ukrywały to, co świadczyło dobitnie o jego płci! I nic dziwnego. O sprawach intymnych nie informowano dzieci, nawet i za czasów mojego dorastania (nie zapomnę nigdy, jak w namiocie w ogrodzie z latarką w ręku studiowałam razem z moją koleżanką Baśką  "Sztukę kochania" Wisłockiej, którą podkradłam z półki mojemu starszemu kuzynowi, Jackowi. To nic, że nic nie rozumiałam,ale za to czułam się taka dorosła, a policzki paliły:)))
          Troską Marii było, zdaje się, to, aby wszystkie wnuki i wnuczki dobrze się pożeniły. Otóż martwiąc się starokawalerstwem Bogdana (syna jej zmarłej córki Heleny) zachęcała go do randki z niejaką Janką Herokową. Bogdan, znany zresztą z ciętego dowcipu i wspaniałej kielochowskiej złośliwości, powiedział Babci: - Dobrze Babciu, niech się ona umyje i przyjdzie do mnie, to ją sprawdzimy. Przypuszczalnie babcia przeżegnała się pro forma kilka razy, ale zapewne śmiała się w duchu, bo opowieści rodzinnych wynika, że bawić się lubiła, a na imprezach rodzinnych "gorzałkę piła na równi z młodymi. Podobno niezła z niej była "grandziara" (granda oznacza u nas rozróbę). 
        Obawiała się i o młodszego wnuka, Leszka, który kochliwy był bardzo, a i na brak zainteresowania ze strony dziewcząt różnej maści nie narzekał. Kiedyś przyprowadził dziewczynę, która leczyła się na wątrobę. Sprawa była na tyle poważna, że Maria postanowiła uciec się do sił wyższych, bo do takiego małżeństwa nie mogła dopuścić! Dała więc na mszę i po tej interwencji, tknięty "palcem boskim" Leszek niedługo potem znalazł inny obiekt swych westchnień.

           Po przedwczesnej śmierci Heleny, swojej córki a mojej babci, Maria przejęła część obowiązków związanych z osieroconymi wnukami. Nie mieszkała z nimi na stałe, ale uczestniczyła w życiu domowym. Między innymi brała udział w wigiliach bożonarodzeniowych. Zawsze była głęboko wierząca  i domagała się, by przy modlitwie przed wieczerzą wigilijną zachować należytą powagę. Cóż z tego, że przy pierwszych wersach sama parskała śmiechem, a za nią cała rodzina. Nie byli oni przyzwyczajeni do publicznej modlitwy, wywoływała zażenowanie, a maleńki nawet impuls, tu ze strony pozornie surowej Marii, wystarczył, by nastąpiły salwy śmiechu. Panu Bogu się to na pewno podobało, bo trudno przypuszczać, by nie miał poczucia humoru. Na pewno preferuje wesołą kompanię, a nie drętwy monolog dewotek. 
         Maria przez wiele lat utrzymywała pełną sprawność umysłową i fizyczną. Odwiedziła raz na Traugutta swoją wnuczkę, Lusię. Po tej wizycie Lusia razem z młodszą siostrą Danią czuły się odpowiedzialne, aby starszą panią odprowadzić do domu. Szły więc powoli, trzymając Babcię pod ręce, opowiadały "z nią" jak się należało. Zirytowana tempem Maria przystanęła nagle i powiedziała: -Dziołchy, to wy se tu pogadajcie, ale ja naprawdę muszę lecieć!
    Miała też potajemny układ z drobiem, była z nimi na "ty" - donośnym głosem przyzywała je powtarzając rytmicznie: - Kury, kury, kuryyyy!
        Maria Szarkowa urządzała swoje dziewięćdziesiąte urodziny, na które zaprosiła wszystkie swoje wnuki. Zastanowiło coś Leszka, syna jej nieżyjącej już córki, Heli, który powiedział znienacka: -Babciu, ale ty nie masz jeszcze 90 lat...
-Jak to nie mam! Pokaż no mój dowód!– niestety okazało się, że z Babci dowodu pozostały już tylko okładki. Leszek nie ustępował, aż w końcu Babcia zniecierpliwiona tą sytuacją przyznała się, że ma osiemdziesiąt dziewięć lat, ale boi się, że nie dożyje dziewięćdziesięciu, więc obchodzi je już teraz. Zmarła siedem lat później, w wieku 96 lat zasypiając w swoim łóżku. Wokół niej siedziały wnuki, które zajęte rozmową nie zauważyły nawet, że Babcia zasnęła. Modlitwy o dobrą śmierć ,jakie zanosiła całe życie do nieba, okazały się niezwykle skuteczne.
Od góry (od lewej): Emil Kieloch , kuzyni Tomczykiewicze, Jan Szarek, Stefan Szarek, Leon Szarek, Władek Sieńczak (od dołu od lewej): Boguś Kieloch, Hela Kielochowa, Hermina Szarkowa, Maria Szarkowa, Ela Sieńczakowa, Rózia Szarkowa, Szarik pies piąty (a może Bela?)