/swojana/

środa, 14 grudnia 2011

O poczęciu Emila, a raczej co się musiało wydarzyć, by do niego doszło (historia Kielochów) cz.1

           Przed 150 laty właścicielem gospodarstwa przy Piasta 6 w Dziedzicach był potomek Adama Kielocha Wrony - Józef. Urodził się między 1803 a 1805 rokiem. 
           W chwili jego narodzin Dziedzice posiadały już Główny Urząd Celny i młyn. Większość mieszkańców stanowiła polskojęzyczna ludność śląska, katolicka, która należała do parafii św. Katarzyny w Czechowicach. We wsi działała karczma u Stryczka, w której zapewne Józef odpoczywał po ciężkiej pracy:). 
karczma u Stryczka w Dziedzicach (zdjęcie ze strony UM w Cz- Dz)

        Osiągnąwszy 44 rok życia poślubił bardzo młodą, bo piętnastoletnią Marię Polokównę z Zabrzega (lata 1847-1849).  Prawdopodobnie o małżeństwie zadecydowali rodzice zainteresowanych, choć zważywszy na zaawansowany wiek Józefa, podjął on decyzję samodzielnie. 
            Młoda pani pochodziła z bogatego, zagrodniczego, bądź siedlaczego gospodarstwa Poloków. Była więc swojaną (czy wszyscy moi blogomani wiedzą już, skąd wziął się mój pseudonim internetowy "swojana"?:) i wyszła za mąż za bogatego chłopa - swojoka. Takie małżeństwo uważano za normalne, czyli zgodne z prawem zwyczajowym. Chodziło o pieniądze (nie ma się, co oszukiwać, świat kręci się wokół pieniędzy i basta! a wojny toczą się o pieniądze albo o kobietę. Swojana zasilała swoim posagiem majątek męża. Mogły być to pieniądze, inwentarz albo pole. Gdyby taki bogaty gospodarz ("żenich") wziął sobie biedaczkę, czyn taki uznano by za głupotę, mezalians, rzecz, której nie zapominano w tym hermetycznym światku.
"Ślub Polokówny Marii z Kielochem Józefem mezaliansem nie był" 
(tak pisał Dziadzio Emil). Zwyczajowo pannę młodą nazywano "młoduchą", a pana młodego "żenichem".  Zgodnie z obyczajem ślub odbył się w  parafii panny młodej w Zabrzegu, w kościele pod wezwaniem św. Józefa. Ów uroczy osiemnastowieczny kościółek stał na malowniczym wzgórzu, w miejscu które wyznaczył niegdyś sam jaśnie wielmożny cesarz Józef II wychodząc na przeciw prośbom okolicznych chłopów.
kościół św.Józefa w Zabrzegu (zdjęcie z wikipedii)

        Ceremonii mógł przewodniczyć ksiądz Jan Kottas, który był pierwszym proboszczem w Zabrzegu.
         W tym właśnie momencie narodziła się, opowiadana po dziś dzień w naszej rodzinie, legenda, zresztą przekręcana na różne sposoby (mylone są miejsca i osoby młodożeńców). Młoda pani, licząca w dniu ślubu piętnaście lat (o zgrozo! o trzydzieści lat młodsza od męża!!!) "wytraciła się" z uczty weselnej, by w stodole pobawić się z dziećmi. Trudno się dziwić, przecież była jeszcze dziewczynką, cóż mogły ją obchodzić rozmowy dorosłych?
        Wiele razy zastanawiałam się jak wyglądał dzień ślubu?
Wyobraziłam sobie dom Poloków, a właściwie solidną, schludną chatę krytą strzechą,  przed którą zgromadzili się weselni goście. Kobiety w odświętnych strojach cieszyńskich śpiewały pieśni stojąc u drzwi przywdziewającej ślubny strój, Marysi... 

        Na podwórze zajechała strojna kolasa zaprzężona w dwa piękne, smukłe konie. Józef w eleganckim, specjalnie szytym u krawca, ciemnym jednorzędowym surducie i sztuczkowych spodniach, ruszył w kierunku chałupy. Śpiewy kobiet brzmiały teraz jak lament i nadawały tej chwili wyjątkowego dramatyzmu. Druhny przez chwilę utrudniały mu wejście do środka, ale po chwili ustąpiły "determinacji" pana młodego( też mi młodzieniaszek 40 i cztery jak w Dziadach:). 
        Pośrodku izby stała zarumieniona, spłoszona dziewczynka. Spod aksamitnego, wiśniowego żywotka (gorset cieszyński o niskim przodzie, z szelkami, usztywniony (sic!) tekturą, z podszewką) wyszywanego  misternym, srebrzystym haftem), wystawała śnieżnobiała koszula z bufiastymi rękawami. Sukienna spódnica obszyta niebieską galonką (paskiem u dołu) szeleściła przy najmniejszym nawet ruchu. Długie włosy okalające głowę upięto wysoko i przybrano gałązkami mirtu. Już niedługo, o północy, znikną one pod jasnym, lnianym drachem (chustką, upięta z tyłu z brzegami zdobionymi haftem). 
Jeśli Józef był choć trochę podobny do Dziadka Emila, a Maria do mnie, mogło to tak wyglądać:))))

       Rodzice Marii (zapewne rówieśnicy zięcia) pobłogosławili młodych, a barwny korowód wyruszył w drogę po sakramenty. Mknęli pośród  złotych łanów dojrzewających zbóż wznosząc się na niewielkie wzgórze okolone cmentarzem. Z tyłu unosił się jeszcze przez chwilę tuman kurzu.
         Po ślubie, bogate wesele, takie o którym mówić się jeszcze będzie przez wiele lat - suto zastawione stoły uginające się pod ciężarem mięsiw, kiełbas i szynek, najprzedniejsze kołocze, ciasteczka i babki, wyśmienite miody. Muzykanci i tańce do białego rana. Jakże mogło by być inaczej?
           I  tańczą, tańczą  goście  na tym weselu po dziś dzień, tylko w innym wymiarze..., a praprababka wymyka się cicho, żeby jeszcze trochę pobawić się z rówieśnikami:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz