|
Słowo! Chciałam wstawić babkę Marjannę...:, ale wyglądała jak mężczyzna...) |
Południowa część domu na Piasta kończyła się sienią, nieco szerszą niż z drugiej strony, bo stąd wychodziły też schody na strych. Po kamiennej podłodze wędrował czteroletni chłopczyk. Nie bał się, choć drzwi do ogrodu były zamknięte, a w korytarzu panował zimny półmrok. Tylko kolorowe refleksy dziennego światła przebijały mieniącymi się kolorami przez szybki umieszczone nad framugą - modre, czerwone i zielone. Dziecko dostrzegło kilka postaci poruszających się harmonijnie, zajętych przerabianiem lnu na sznurki. Matka siedziała za kołowrotkiem, a na wysokości jej głowy umieszczono kiść przędzy lnu oczyszczony już z łusek łodygi. Stopa miarowo wprawiała w ruch koło, praca odbywała się w ciszy i skupieniu. Dłonie sprawnie zwijały przędzę trzema środkowymi palcami tworząc długie sznury. Kobieta śliniła je i zwijała w kłębki. Towarzyszył jej szwagier i stryj chłopca.
Chłopiec zapamiętał kołowrotek, dwie długie deseczki do łamania łodyg lnu i pręt do podrzucania przędzy lnianej. Wspomnienie to przemieszało się w jego dziecięcej wyobraźni z opowieściami wiejskich bajarzy, obrazami dzieciństwa, odległe i nie do końca pełne, przycupnięte za zasłoną mroku zwieszającą się minionym czasem w zakamarkach sieni.
To był rzeczony Emilek...:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz