/swojana/

piątek, 8 marca 2013

Opowiastki z Emilowych archiwów

Dawniej, gdy zapadał zmierzch, a ludzie schodzili z pól po ciężkiej pracy, posilali się i przysiadali na progu, by słuchać opowieści wiejskich gawędziarzy. Emil wspomina mieszkającego nieopodal Ślezińskiego, który opowieści wyczarowywał jak na pniu.  Wyobrażam sobie chłopca siedzącego z otwartymi ustami, z zapartym tchem wsłuchującego się w potok słów płynących z ust starego dziedziczanina. Ograniczone środki przekazu służyły i pobudzały wyobraźnię na taką skalę, że nie potrzebowała już żadnych dodatkowych bodźców. 
O ironio, współczesność oferuje nam cały wachlarz różnych możliwości, zatem czytając od tygrysie możemy zobaczyć doskonałą ilustrację, zdjęcie, obejrzeć film przyrodniczy albo zagrać w internecie w zoo tycoon, karmiąc drapieżnika i stwarzając mu optymalne warunki życia w niewoli. Możemy usłyszeć ryk dzikiego kota z mp3 (a propos: poproszę o nagranie:). A kto kocha dzikie koty, kupuje w empiku bogato ilustrowane albumy, kubeczki z wizerunkiem ulubieńca albo gumkę do gumowania w kształcie jego dzikiego łba:) Nie trzeba sobie nic wyobrażać, tylko chłonąć, a to rozleniwia, odbiera motywację. Kto chciałby teraz słuchać opowieści, gdy można obejrzeć film na podstawie książki albo przeczytać streszczenie, po co zajmować sobie czas? To nic, że za chwilę język ograniczy się do jedynych w swoim rodzaju sformułowań: "no ten..., wiesz teges, kurde...taki jeden kolo":)  i kompletnie nie będziemy potrafili słuchać innych, w końcu moglibyśmy się zmęczyć. Nie potępiam wszystkich tych współczesnych cudowności, niektóre nawet mi się podobają, żałuję tylko, że skarby ukryte w dawnych opowieściach umykają nam niepostrzeżenie.
Zerknijmy jeszcze na chwilę w ten dawny świat, który im bardziej odległy i niedostępny tym bardziej tajemniczy i  intrygujący. W nim słowo miało inną wagę, smak i moc;)
Przymknijcie oczy i wyobraźcie sobie rozgwieżdżone niebo, wieczór jest ciężki, przepojony zapachami ziemi, siana, soczystej trawy i wilgoci, która kładzie się dywanem na usypiającej ziemi. Słychać odgłosy zwierząt dobiegające z obory i ciche rozmowy ludzi odpoczywających po kolejnym dniu...
"....nocnica to je taki światełko, kiere loto koło stawów, jak gwizdniesz to od razu k' tobie  przyleci. I tak cię omami, że od razu za nim musisz chodzić. Smyko cie po stawie, po krzipopach, po bażelinach. Siko po tobie, taplo cie po kałużach, że wyglondósz potym jak babuć (świnia - przyp.swojana) w chlywiku. Dopiro rano, cebo (albo - przyp.swojana) pryndzy, jak ci sie udo skoczyć pod dach, traci moc nad tobom" (dobre usprawiedliwienie dla tych, co lubią nocne włóczęgi, zwiodła nieszczęsnych nocnica:))
"...a od topinia jest inny czort. Utopiec je to taki mały chłopeczek, cały czyrwióny, z czyrwiónom kuminiarkóm na łepku. Trzymo wstążeczki w gorści wszelijakich kolorów i wabi nimi taki co głupsze Janeczki i Zosieńki, a potym buch śnimi do plosa, topi jich. U nas utopce mieszkajóm w Kopalnioku, Ryszkowcu, Błaszkowcu. W nocy kole północy, a w dzyń w samo połednie to tak szurajóm po wodzie z jednego kóńca na drugi, że hej. Miyndzy palcami to majóm takom błone jak kaczka".
"...Na Podraju w Czechowicach były hań dwa bogate i ludne miasta - Raj i Knaj. Z Świyrkowic i  inszych  sómsiednich prowadziły do nich rutki z czystóm wodóm. Terazikej ty rutki sóm popynkane i dlotego na Podraju, na Świyrkowicach i inszych tamtejszych kumpach jest mocka źródełek. Wtedy pewnego razu, skónd sie weź, to weź, przysmrodził sie w te strony jakisi zwariowany  rycerz, czy inszy feudalny czert. Holanda ta nazywała sie  Chot i tyn i syn postawił sie blisko miast swój zomek. Mioł to być niebezpieczny czarownik, bo od razu ludzie w miastach zaczynali umirać jak muchy i co chwila to tu to tam sie dóm wypalił, a kiedy kożdy mioł już jego wyżej uszu, noród sie spichnął do kupy i chajda na Chota. Spolili go na stosie na rynku. Gdy sie o tym wdowa po Chocie dowiedziała, zaczyno sie drzeć: "A bodajżeby te łoszkliwe miasta pod ziemie zapadły". Zrobił się cimok, zaczyno grzmieć, miasta leciały w dół jak winda w szachcie. I po paradzie oba miasta som tam, kaj je wongiel, w podziemiach..."
"...Na Piszczałkowcu, nad "Wrónowym" stawem (należącym do Kielochów -Wronów - przyp. swojana) siedzom śpioncy rycerze- opowiadał stryj Emila, Józef Kieloch - Guzy- kiedy żech był jeszcze takim małym synkiem,  sypałem wały przi tym stawie. Przechodził tam stary człowiek. Zatrzymoł sie i tak rozprawioł:
-Biydoki to, biydoki ci, kierzy tam pod tymi bażelinami śpióm. I to wom padóm, że wy niy mocie prawa tu wołki ciepać.Ty bażeliny sóm tych swojoków. Bydziecie widzieć, że wos ukorzóm! Wyście radzi, żeście głupcy".

W tym samym czasie w gospodarstwo Kielochów -Wronów uderzył piorun, który zapalił szopę, a ta spłonęła doszczętnie. Dotknęła ich "kara boska" przepowiedziana przez starca (o uśpionych rycerzach opowiadano też, że siedzą w Gaju (tam gdzie dzisiejsza rafineria, a L.Piesko, opowiadał o tym, że na Piszczałkowcu, który został tu opisany, zginęli w 1241 roku wojowie polscy w potyczce z Tatarami). 

A teraz tylko Twoja wyobraźnia...
/opowieści zapisane w gwarze Śląska Cieszyńskiego/ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz