W ogrodach dalekiej Grenady żył człowiek znany z tego, że nigdy nie żartował. Zwał się Ghazi.
Co dzień nad rzeką Darro rozbrzmiewał szczery śmiech ludzi darzących się nawzajem żartami, żarcikami. Unosił się w powietrzu i płynął z jej nurtami ku oceanom. Któregoś dnia, po przebudzeniu, mieszkańcy Ogrodów usłyszeli rześki głos dobiegający z chaty Ghaziego. Ghazi śmiał się niskim, tubalnym głosem, który przybierał na sile i poruszał listowiem delikatnych winorośli, marszczył fale rzeczne i kołysał rybackimi łódkami przycumowanymi u brzegów rzeki.
- Co się stało, Ghazi? Co się stało? - pytali zadziwieni.
Ghazi śmiał się i śmiał, i nie mógł się zatrzymać. Machał tylko rękoma wykonując różne gesty, które jednak stawały się nieczytelne, bo kończyny poruszały się w niekontrolowanym rytmie.
W końcu Ghazi przemówił:
-No wypsnął mi się żart! Niesamowite!
Mieszkańcy Ogrodów zamarli! Żart? jak to możliwe, by Ghaziemu wyrwał się żart?! I o dziwo, nikt z obecnych nie odważył się zaśmiać. Wpatrywali się w mężczyznę w niemym osłupieniu. Zazwyczaj śmiech jest zaraźliwy, ale tym razem okazał się mrożący. Niemożliwe, Ci, którzy każdy poranek budzili swoim śmiechem trwali teraz w milczeniu. Ghazi zaczął się śmiać na powrót, a jego głos stał się jeszcze donośniejszy i bardziej dźwięczny.
Jaki z tego morał?
Przyjdzie i na Ciebie czas, Człowieku:) Wyglądaj z nadzieją. Nie zasępiaj się! Słyszy się tu i ówdzie o uzdrawiającej mocy śmiechu!
Na specjalne życzenie czytelnika, przygotowała swojanka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz