/swojana/

czwartek, 5 lipca 2012

Ambrozja (nalewka, którą napocząć można 4 grudnia)

Truskawki wypuściły sok
Przed laty, gdy byłam jeszcze bardzo żywotna, posmakowałam ratafii domowej roboty (od Z.). Nie otrzymałam szczegółowej receptury, tylko słowna instrukcję, co mniej więcej i jak czynić należy. Przez trzy lata z rzędu robiłam ową nalewkę. Zaczynałam produkcję w czerwcu wraz z pierwszymi truskawkami, a kończyłam jesienią na ostatnich owocach z sadu. Pierwsza degustacja następowała w Barbórki*, na co z utęsknieniem czekały rozliczne me koleżanki, a przybyło ich w tym okresie, a jakże!

Trzeciego roku ("do siego roku" :) - samo mi się wpisuje:) ratafia, którą zwać mi raczej należy AMBROZJĄ (w hinduizmie AMRYTĄ) była najwspanialsza. Oprócz wykwintnego, głębokiego, owocowego smaku, nabrała wyjątkowo pięknego ciemnorubinowego koloru, stała się przejrzysta, klarowna i bardziej wytrawna (dodawałam nieco mniej cukru niż poprzednio). Trudno było nie naruszyć dymiona (czy baniaka, jak chcą niektórzy Pomorzanie) przed grudniowym świętowaniem! Ale "ćwiczenie czyni mistrza":) - mam tu na myśli i sztukę cierpliwości, i sztukę tworzenia szlachetnego trunku.
Mięsiste, słodkie jak lato, maliny
Potem, czy to z lęku, że piłabym i piła, i przestać nie mogła, bo taka dobra, czy też ze zwykłego lenistwa (obstawiam to drugie) zaprzestałam działalności. Nie mogłam też sprostać potrzebom rynku, bo rosła jej popularność, a ja nie mam odpowiedniej piwniczki do przechowywania.
Agrest otulony cukrowym płaszczykiem
W tym roku jednak zamarzyło mi się, by znów przywrócić zapomnianą tradycję.

START! Cały "wic" polega na tym, że nalewka powstaje spontanicznie, z tego, co dają sady i ogrody. Owoce musza być słodkie, najwyższej jakości, czyste. Ilość nie ma znaczenia.

Czereśniowo
Zawsze zaczynam od truskawek.Obieram je z zielonych czapeczek i wrzucam do garnka zasypując "na oko cukrem" (wg upodobania). Na 2 kg truskawek dałam przykładowo pół kilograma cukru. Ustawiam garnek na parapecie w słońcu, by puściły sok. Cukier rozpuszcza się. Wtedy przekładam owoce z sokiem do właściwego naczynia (dymiona), wlewam tyle spirytusu, ile potrzeba do przykrycia tych owoców (nie mniej, nie więcej!), dosypuję całe opakowanie goździków. Kolejne etapy są podobne - pojawiają się porzeczki - zbieram, myję, zasypuję cukrem, pojawia się sok, przelewam do dymiona, dolewam spirytusu etc, etc. Można dodawać, to co mamy. W mojej ratafii są zawsze: truskawki, maliny, agrest, porzeczki czarne i czerwone, gruszki, wiśnie, czereśnie, trochę śliwek (ale bez przesady, bo zdominują smak, a ja preferuję dominację truskawek).
 Można dodać też poziomek leśnych. 
Porzeczki (czarne i czerwone) z ogrodu Mamy, świeżo oprószone cukrem
Po zakończeniu produkcji, gdzieś w okolicach końca września, nalewka leżakuje w ciemnym miejscu. Nie należy być zbyt szybkim, tylko doglądać jej z czułością, "zamięszując" od czasu do czasu). W grudniu oddzielam owoce od reszty i przelewam przez gazę. 
Maliny w białej sukience
Butelkuję w ładne buteleczki z korkiem prawdziwie korkowym. I tyle. Nie jest to żadna filozofia, choć dużo się nagadałam, ale trzeba dać temu serce, jak wszystkiemu, czego się podejmujemy, bo tylko wtedy nasze działania mają sens.
Swojana Garden's Gallery
Tak zaczęłam sezon 2012 (truskawki były suche, okazałe i słodkie, kupione na targu, a porzeczki z ogrodu mamy - te które ostały się po gradobiciu, resztę dokupiłam u Pani na targu w Dziedzicach. 


Kto raz zrobi...ach, zresztą...:)


 Podoba mi się świat. I dobrze mi u Mamy:)
*Barbórki - moje imieniny są w liczbie mnogiej, bo tak sobie to umyśliłam 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz