/swojana/

niedziela, 27 maja 2012

Obrazki z przejażdżki- gdański kalejdoskop w Zielone Świątki

Jagódka zabrała swą mamę, czyli mnie, Bisię rzeczoną, na przejażdżkę. Drogi powiodły nas wzdłuż murów stoczni, która już niebawem zniknie z powierzchni ziemi i pozostanie jedynie we wspomnieniach. Jazda po drogach nieprzeznaczonych dla rowerów ma w sobie posmak wielkiej przygody, co więcej, niewiadoma, jaka jawi się mgliście na finiszu, pobudza delikatnie nadprodukcję adrenaliny, a jest to porównywalne z lekkim rauszykiem bez zastosowania zakazanych środków zawierających "procenta".

Najpierw ujrzałyśmy żurawie..., co od razu nasunęło mi myśl " nie zapuszczaj żurawia" i przypomniała mi się matma w liceum, kiedy ów żuraw był mi niezbędny:) Bardzo wtedy ceniłam te ptaki...
 Po chwili dostrzegłam napis na jednym z budynków, który nawiązywał do mego dzieciństwa, a więc czasów, gdy opieką otaczała nas wszystkich Ludowa Ojczyzna i o dziwo! nikt tego nie zamalował!
Wreszcie dotarłyśmy do "kolebki'...Solidarności...niestety w głowie pojawił mi się zaraz obraz wąsiastego Lecha, ogromny długopis, jak też skok przez płot...(ja też skakałam w latach 80-tych przez różnej maści płoty wielokrotnie, zwłaszcza do przedszkola nr 8, skąd nas czasem przeganiano, ale takiego długopisu nie miałam, wąsów wtedy też jeszcze nie:) Może to przykre, ale patriotycznych odczuć brak.
A tuż obok, blisko Trzech Krzyży odbywała się msza (bo dziś Zielone Świątki), więc zatrzymałyśmy się w celach religijnych, bo czemu nie? Czerwone płaszcze powiewały.. Było to dziwne doświadczenie. Nie dotrwałam do końca.
 I dalej...zostawiłyśmy modlących się w czerwonych płaszczach...,
 na Ogarnej zapraszało do środka Muzeum Polskich Zabawek...:) Tu przypomniała mi się lalka Władzia, którą odziedziczyłam po Dorocie, mej siostrze,która często twierdziła w dzieciństwie, że nie jesteśmy spokrewnione i że rodzice przynieśli mnie po prostu któregoś dnia do domu:) Wracając do Władzi, była to piękna, jak na tamte standardy lalka, o kształtach bobasa, ciemnej karnacji. Miała brązowe oczy i krótkie, kręcone włosy. Dorota wybrała jej takie imię po to, by nikt nie mógł wymyślić przezwiska, które obrazić mogłoby tę Władzię i rzeczywiście, trudno tu o dobranie rymów, do tego obraźliwych. Lalką bawiłam się zapamiętale przez długie lata, aż pewnego razu jedno z jej brązowych oczek przestało się otwierać do końca. Odebrało jej to niewinny wygląd maleńkiego dziecięcia, a nadało nieco kaprawy, jakby dopiero co wypiła setkę. Mimo jej kalectwa ocznego, nadal ją kochałam i bawiłam się nią do chwili, gdy zapewne matka Maryla dyskretnie wyniosła ją do piwnicy. Losy Władzi pozostają nieznane.
...a potem ruszyłyśmy w kierunku Bramy Oliwskiej i Wrzeszcza

przez most kolejowy (mam słabość do torów, które wiodą...może do domu?: a wiadomo..." w górach jest mój dom...").

 Dziękuję mojej Przewodniczce za tę wycieczkę. Mama

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz