/swojana/

piątek, 10 lutego 2012

Nart konsekwencje, czyli...kremowa zupa brokułowa z maleńkimi ziołowymi bułeczkami z sezamem

Każdemu wydarzeniu w naszym życiu towarzyszą różnorodne wrażenia zmysłowe. Przy każdej okazji bombardują nas miliony smaków, zapachów, dźwięków, obrazów i kształtów (dla przypomnienia - zmysłów jest pięć - smak, słuch, dotyk, wzrok i węch  + dwa, o których rzadko się wspomina - równowagi i priopercepcji, czyli utrzymywania pozycji ciała). Te ostatnie są wspaniałym dopełnieniem całości. Wracając jednak do wydarzeń  i okoliczności..., jeśli były dla nas wyjątkowe, to i zmysły reagowały wyjątkowo i już na zawsze w pamięci pozostają przyjemne ślady zmysłowe. 

Do dziś zapach dezodorantu LIMARA:), kojarzy mi się z beztroską szkoły podstawowej, na przykład, a nawet nieco bardziej precyzyjnie, z siódmą i ósmą klasą, i pierwszymi zalotami:)))

Ale nie o zamierzchłych czasach chciałam, tylko o całkiem współczesnych. Po nartach zdarzyło mi się zjeść, we włoskiej,  klimatycznej restauracyjce, w niezwykłych okolicznościach właśnie, zupę brokułową. Zmysły pracowały na najwyższych obrotach, nawet te dwa pomijane, bo przecież oprócz tego, że oczy zapamiętywały obrazy, uszy chłonęły dźwięki i słowa, nos wciągał apetyczne zapachy, palce błądziły tu i ówdzie :) - no dobrze, po łyżce i po talerzu, kubki smakowe wychwytywały ferie smaków, to te dwie sieroty ostatnie, dbały o to, by moje ciało ułożone było we właściwej pozycji w stosunku do podłoża, czyli, żebym  siedziała i się nie huśtnęła:)

A zupa była wyśmienita! I teraz nie wiem, czy to dlatego, że okoliczności były wyjątkowe, a co za tym idzie zupa, czy też dlatego, że zupa była wyśmienita i dlatego okoliczności stały się wyjątkowe?:)

Niby pytam, ale wiem. Jeśli zdobyć się na odrobinę obiektywizmu, zupa naprawdę była PYSZNA! a nawet knyszna;) Oprócz tego, że serwowana przez rodowitego Włocha, to jeszcze miała przepiękny brokułowy kolor, brokułowy smak, a do tego zaserwowano maleńkie bułeczki, kwadraciki raczej, z ciasta pizzowego. 

Po powrocie do znojnego życia, postanowiłam odświeżyć zmysłowe wspomnienia i zrobiłam brokułową z własnymi bułeczkami.

Przepis na moją zupę brokułową:
- wywar rosołowy (gotowany na dwóch ćwiartkach z kurczaka z selerem, marchewką, pietruszką)
- dwa świeże brokuły
- 2 średnie cebule, trzy ząbki czosnku
- sok  z połowy limonki lub cytryny
- pieprz, sól, oregano
- masło

Brokuły podzielić na różyczki, gotować do miękkości bez przykrycia w wywarze rosołowym (około 20 min.), dodać zeszkloną na patelni cebulę i czosnek (uprzednio posiekane). Nie przykrywać pokrywką, a pod koniec gotowania dodać sok z połowy limonki (wtedy zachowa się piękny, brokułowy kolor). 
Bulion przelać przez sito do innego garnka, a brokuły z dodatkiem jednej pietruszki, odrobiny marchewki i plastra selera, zblendować na krem. Do tego kremu dolać tyle bulionu, żeby zupa miała nadal bardzo gęstą konsystencję ( jak gęsta śmietana). Doprawić pieprzem i oregano do smaku (dałam dość dużo - około trzech łyżeczek). 

Maleńkie bułeczki ziołowe z sezamem:( tu robiłam trochę na oko:)

1/4 kostki drożdży, 
1 1/2 szklanki wody ciepłej z kranu
szczypta soli
mąki na wyczucie:) (tyle, żeby powstało gęste, elastyczne  ciasto jak ciastolina)

Drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie, dodać soli, dodawać po trochu mąki, wyrabiając ręką, aż ciasto zrobi się giętkie (nie za długo, do połączenia składników). Odstawić na 20 min. Potem jeszcze raz troszkę wyrobić (jak za dziecięcych czasów wyrabianie palcami błotka w kałuży:) i rozciągnąć na płaskiej blasze do ciasta nie za grubo (ok 5mm grubości). Przy rozciąganiu możemy pokropić wierzch maggi, co poprawi smak ciasta, a przy okazji ułatwi rozprowadzanie paluszkami. Posypujemy całą powierzchnię ziołami prowansalskimi, potem delikatnie (artystycznie - chaotycznie) sezamem. Za pomocą kółka do przekrawania pizzy albo noża, dzielimy surowe jeszcze ciasto na małe kwadraciki (ok.3 cm na 3cm). Potem buch! do pieca na 200 stopni C na około 20 minut. Ciasto ma być ładnie przybrązowione.

Gdy jest gotowe, wlewamy naszą ciepłą zupę do ślicznych miseczek (najśliczniejszych, jakie mamy), a ciasto dzielimy na nasze mini bułeczki, co jest bardzo łatwe, bo można to nawet zrobić bez pomocy noża, wzdłuż nacięć. Bułeczki układamy w stosiki na  równie ślicznym, co miseczka, talerzyku (PAMIĘTAJĄC O DZIAŁANIU WSZYSTKICH ZMYSŁÓW!!!:) i zasiadamy do konsupcji.

Potem już tylko rozkosz:) Smacznego!




PS. Tak sobie myślę właśnie...następnym razem dodam do zupy serek topiony, a bułeczki poczosnkuję. Uhm! (mowa wewnętrzna Bachy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz