Wiele już słyszałam opowieści rodzinnych, ale ta szczególnie mi się spodobała. Dodam, że pochodzi z bardzo wiarygodnego źródła. Rzecz działa się w czasach młodości wujka Leona, a więc najmłodszego z braci mojej babci Heleny.
Leon był nauczycielem, zresztą bardzo przystojnym człowiekiem (pozostałym braciom- Jankowi i Stefanowi też nie można niczego odmówić). Leon
jako kawaler był rozchwytywany przez dziedzickie panny, z czego
skrzętnie korzystał. Wracał nocą ze swoich "birbantek" (gwar. imprezy) do domu swojej mamy - Marii Szarkowej, rozpalał w
piecu węglowym i smażył jajecznicę. Podobno spał nago:) Pewnego poranka
wstał po jednej takiej nocy i owinięty jedynie w koc, udał się do kuchni
na śniadanie. A w kuchni przebywała akurat panna Walusia, znajoma
Szarków, która przyszła w odwiedziny. Niestety Leonowi wypadł z rąk
kocyk i ukazało się to, czego przyzwoita panna widzieć nie powinna.
Zdenerwowany zaczął okrywać się prześcieradłami leżącymi na leżance
kuchennej, a panna płonęła ponoć ze wstydu.:)
Ot i cały koloryt dawnych
czasów. Dziś trudno się zgorszyć, człowiek obyty, opatrzyło mu się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz