/swojana/

środa, 4 września 2013

Kartki z podróży - sposób na głoda, czyli o uśpieniu i placuszkach cukiniowych

Dawno nie zdarzyło się, żebym wracała tak wygłodniała kolejką skm.  Chcąc przetrwać ten niekomfortowy stan fizjologiczny, zastosowałam mechanizm, który z wielkim powodzeniem stosują niektóre inne niż ja,  formy życia na ziemi:) Weźmy nasiona roślin, otóż by przetrwać, pozostają w uśpieniu przez długi czas:
"Niektóre rośliny występujące w suchych ekosystemach wytwarzają uśpione nasiona, które mogą przetrwać w czasie prawdziwej suszy. Kiedy tylko nasiona zostaną zwilżone przez deszcz, rozkładają swoje okrywy niczym ruchome origami. Okrywy otwierają się, ponieważ ułożone w ich wnętrzu na kształt plastra miodu komórki pochłaniają wodę, zmieniając swoją strukturę".
 http://tvnmeteo.tvn24.pl/archiwum-2012-10-09,1/uspione-nasiona-roslin-przetrwaja-kazda-susze,62368,0.html
Podobnie mają niektóre inne organizmy doskonale przystosowujące się do zmian dokonujących się w ich otoczeniu. Oczywiście uśpienie służy dalszemu trwaniu gatunku. Jego ciągłość leży mi przecie na sercu:)
Przetrwać chciałam i ja, ostatnio nawet bardziej...:) Znużona echem rozbijającym się o wewnętrzne ścianki mojego żołądka z jego uporczywym, głuchym dudnieniem, przymknęłam oko wtulona w plastikowe siedzenie wagonu. Obawiałam się, że za chwilę dołączą inne krępujące objawy takiego stanu -  żuchwa na popielniczkę, ślinotok (ze zdecydowaną lateralizacją prawo - lub lewostronną:), białka oczu wyzierające spod niedomkniętych powiek i inne niekontrolowane czynności, które mogłyby siać niesmak współkolejkowiczów. Szczęśliwie, natura rozwiązała i ten problem ewolucyjny, wszystkie potencjalne zagrożenia zostały uznane za moją podświadomość za niegodne uwagi, nieważne, mało szkodliwe, na skutek, być może jakiegoś tajemniczego hormonu obojętności, którego jeszcze dotąd nie nazwano (ale jest na pewno!). Wierzyłam, że skoro tylko przekroczę próg mego domu, zaspokoję głód w najszybszy możliwy sposób, by jak cytując za autorem artykułu: "rozłożyć swoją okrywę niczym ruchome origami":) (a okrywę mam i to całkiem sporą:)
Okazało się, ze należy poddać się mądrej Matce Naturze i nie próbować jej przechytrzyć. Udało się! Gatunek póki co trwa, ja zaś pochłonęłam wyśmienite placuszki cukiniowe, które z zapałem godnym kucharskiego nuworysza, przygotowałam w domowej kuchni. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego, są po prostu smaczne.
Przepis najprostszy z możliwych, tylko trzeba wiedzieć, jak postępować, by  spełniły nasze niewyszukane oczekiwania.

Cukinia nie była zbyt gruba ani długa (średnica mniej więcej pięć centymetrów), słodka, wilgotna w środku, z miękką jeszcze, niezdrewniałą skórką. Po obraniu pokroiłam ją w płaskie krążki, niezbyt cienkie (ok.0,5 cm), oprószyłam solą i pieprzem. W miseczce ceramicznej rozbiłam dwa jajka z mąką, tak by uzyskać dość gęste, ciągnące się ciasto, pokroiłam zieloną pietruszkę (takim specjalnym czymś, które kupiłam w Lidlu:) i wsypałam do ciasta. Następnie na dużej patelni rozlałam oliwę z oliwek tak, by pokryć jej całą powierzchnię i rozpaliłam nieduży ogień  (jak w czasach prehistorycznych:). Krążki cukini  wkładałam do miseczki z ciastem i obtaczając je wrzucałam na rozgrzany mocno tłuszcz. Obsmażały się stopniowo, mały ogień sprawił, że ich skórka stała się złoto - brązowa, a w środku pozostały wilgotne i miękkie.  Ot, cała filozofia. Przed zabójstwem dokonanym na moim głodzie, obsypałam je jeszcze zieloną pietruszką (by oczy też jadły! to zresztą żelazna zasada każdego posiłku). Ich losy były przesądzone. Trwam niezmiennie, obecnie nie jestem w stanie uśpienia, choć niewątpliwie jest to dobra strategia na przyszłość:)

A oto i placuszki. Zróbcie sobie. W poszukiwaniu wykwintnych, wyrafinowanych dań zapominamy czasem o tych najprostszych, prawdziwie dobrych. Można zjeść cukinię w cieście zamiast krewetek tygrysich duszonych na maśle z sosem czosnkowym i być równie szczęśliwym, i równie żywym, co zazwyczaj:)
Nie dajmy się głodowi!:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz