Po ślubie Emila i Heleny, który odbył się 5 I 1929 roku w Dziedzicach, nastała zima stulecia. Temperatury dochodziły do - 45 stopni Celsjusza, a świat pokryty był grubą warstwą śniegu. Na gospodarstwie Kielochów umierał Paweł Kieloch.
Nie zdarzało się wcześniej, by ów krzepki i zaradny gospodarz chorował. Emil przypomniał sobie jak przez mgłę jego upadek z drzewa i utratę przytomności, ale to zdarzenie nie miało żadnych konsekwencji. Na początku 1921 roku Paweł zaczął podupadać na zdrowiu. Kręcił się niespokojnie po obejściu albo stawał się osowiały, polegiwał w gumnie lub stodole. Nikomu się nie skarżył, ale wyraźnie było widać, że coś mu dokucza. Dr Wachulski zdiagnozował u niego włóknikowe zapalenie płuc. Zawyrokował, że trudno się z niego wyleczyć, ale jeśli się to uda, nie pozostawia ono żadnych negatywnych śladów. Paweł spędził wiele dni w łóżku. Czuwała nad nim żona, Marjanna i Emil. Modlili się o cud. Pewnego wieczora nastąpił przełom:
"Teraz chory ojciec, gdy słońce schodziło już za nieboskłon i patrzało do izby chorego przez zachodnie okienko, uspokoił się nieco. Oddech stawał się równiejszy, w chwili nasilenia mniej łapczywy i męczący" (E.K)
Paweł doszedł do siebie, lecz nigdy już nie był tak dziarski jak przedtem.W 1924 roku doszło do sytuacji, która ostatecznie odebrała mu zdrowie. Jako zastępca Ochotniczej Straży Pożarnej przechowywał klucz do remizy strażackiej. Pewnego słonecznego, letniego dnia zapaliła się stodoła dziedzickiego gospodarza - Henryka Machalicy. Paweł nie mógł odnaleźć klucza, w związku z czym doszło do gwałtownego tarcia pomiędzy nim a innym mieszkańcem Dziedzic, Adolfem Schaferem. Następnego dnia trafił do dr Wachulskiego w bardzo złym stanie. Lekarz przeraził się: "Przede mną stał człowiek umierający. Puls bębenkowy...". Okazało się, że Paweł cierpi na bardzo ciężką niewydolność serca. Zwołano konsylium lekarskie, w którym oprócz dr Wachulskiego uczestniczył dr Różewicz z Żebraczy i dr Reinbrecht z bielskiego szpitala. Zastosowano najradykalniejsze, jak na tamte czasy, metody leczenia - zastrzyki z kamfory i naparstnicy w największych dopuszczalnych dawkach. Pomogło, choć rodzina mówiła tu raczej o cudzie.W kolejnych latach nasiliły się u Pawła ataki astmy i pojawiła się skleroza. W 1928 roku był już zupełnie osłabiony zarówno atakami duszności, jak i małymi udarami mózgu. Trudno było się komunikować. Bezpośrednio po ślubie Emila, stan jego ojca uległ nagłej poprawie, ale już w lutym katastrofalnie się pogorszył.
"Teraz chory ojciec, gdy słońce schodziło już za nieboskłon i patrzało do izby chorego przez zachodnie okienko, uspokoił się nieco. Oddech stawał się równiejszy, w chwili nasilenia mniej łapczywy i męczący" (E.K)
Paweł doszedł do siebie, lecz nigdy już nie był tak dziarski jak przedtem.W 1924 roku doszło do sytuacji, która ostatecznie odebrała mu zdrowie. Jako zastępca Ochotniczej Straży Pożarnej przechowywał klucz do remizy strażackiej. Pewnego słonecznego, letniego dnia zapaliła się stodoła dziedzickiego gospodarza - Henryka Machalicy. Paweł nie mógł odnaleźć klucza, w związku z czym doszło do gwałtownego tarcia pomiędzy nim a innym mieszkańcem Dziedzic, Adolfem Schaferem. Następnego dnia trafił do dr Wachulskiego w bardzo złym stanie. Lekarz przeraził się: "Przede mną stał człowiek umierający. Puls bębenkowy...". Okazało się, że Paweł cierpi na bardzo ciężką niewydolność serca. Zwołano konsylium lekarskie, w którym oprócz dr Wachulskiego uczestniczył dr Różewicz z Żebraczy i dr Reinbrecht z bielskiego szpitala. Zastosowano najradykalniejsze, jak na tamte czasy, metody leczenia - zastrzyki z kamfory i naparstnicy w największych dopuszczalnych dawkach. Pomogło, choć rodzina mówiła tu raczej o cudzie.W kolejnych latach nasiliły się u Pawła ataki astmy i pojawiła się skleroza. W 1928 roku był już zupełnie osłabiony zarówno atakami duszności, jak i małymi udarami mózgu. Trudno było się komunikować. Bezpośrednio po ślubie Emila, stan jego ojca uległ nagłej poprawie, ale już w lutym katastrofalnie się pogorszył.
Przy jego łóżku czuwała Hela, która jako młoda żona zamieszkała z Emilem na gospodarstwie Kielochów na początku lutego. Nie rozpoznawał jej twierdząc, że to jakaś ładna paniczka przyszła go pewnie odwiedzić (paniczka - kobieta ubrana nie w strój cieszyński, tylko miejski). Paweł był coraz bardziej niespokojny - odkrywał się, siadał na łóżku, wydawał bezładne polecenia: "Obuj" (co znaczyło, by włożyć mu buty), "Sebuj" (by zdjąć mu buty). Młodzi okrywali go kocem lub delikatnie nim poruszali, że niby wykonują te polecenia, a Paweł stawał się wtedy nieco spokojniejszy. Kilkanaście dni przed śmiercią stracił przytomność. 17 lutego 1929 roku ktoś z czuwających przy nim zakrzyknął: "Tatuś umiera". Wokół jego łóżka zgromadzili się wszyscy bliscy. Paweł odszedł.
Trzy dni później na cmentarzu w Dziedzicach pochowano Pawła Kielocha urodzonego 24 stycznia 1866 roku (ten sam dzień urodzin miała jego żona, prababka Maria i jego wnuk, a mój tata, Leszek). Mróz sięgał 27 stopni poniżej zera: "Trąbka strażacka żegnała na cmentarzu zastępcę naczelnika dziedzickiej ochotniczej straży pożarnej tj. mojego ojca"(E.K)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz