/swojana/

środa, 11 lipca 2012

Tajemnice miasteczka


Z Janem udałam się  na wycieczkę rowerową. To ta pora, kiedy cudownie pobłyskują  ostatnie promienie usypiającego dnia. Droga wiodła nas za Wapienicę, przez Księżą Grobel, Zabrzeg i Ligotę. Tam na gnieździe siedział dostojnie, nie okazując ani odrobiny lęku, bocian. Niebo usłane było maleńkimi "stratokumulusiątkami", czy innymi maleńkimi kawałeczkami waty cukrowej. Niestety miałam tylko aparat w telefonie komórkowym, którym wykonałam parę nerwowych ujęć, bo postanowił się rozładować. Wiele jeszcze po drodze było cudów: bażanty w świetle zachodzącego słońca z długimi  ogonami i czerwonymi główkami, dwa zające kicające w oddali, mgła unosząca się nad stawami, w których odbijały się chudzieńkie brzozy, pełne kłosy zbóż położone przez ostatnie nawałnice. A  wszędzie unosił się zapach mokrej trawy i liści drzew, lekko słodkawy, taki który przypomniał mi dzieciństwo.
Opowiedziałam też Janowi historyjkę z dzieciństwa dziadka Leszka.

Historyjka

Wujek Bogdan, brat dziadka, jechał na rowerze nad Maćkowymi Stawami w Czechowicach. Dziadek siedział na rurce. Nagle pojazd przewrócił się wpadając do wody w stawie przy brzegu. Było płytko, ale najpierw spadł dziadek Leszek, na nim spoczął rower, a na górze zaległ wujek Bogdan. Nie mógł się wygramolić przygniatając coraz mocniej Leszka, którego głowa spoczywała pod wodą i dociskał go wykonując niezborne ruchy. W końcu powstał, a dziadek Leszek nabrał powietrza.


 Jutro jadę na polowanie z aparatem. Może upoluję:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz