/swojana/

niedziela, 28 sierpnia 2011

Rodzinny kabareton, czyli co się kiedy wydarzyło

Jedna z wycieczek w pobliskie Beskidy, w której uczestniczyło bardzo dużo ludzi  m.in. Dania, Leszek, Bogdan, Halina Szarkowa z Jankiem. Szli i gadali. Leszek (Tata) palił papierosa, po czym wyrzucił niedopałek. W pewnym momencie poczuł swąd spalenizny: - Coś się poli chyba! Jakieś szmaty polą! I szedł dalej pociągając czujnie nosem. Wtem rozległ się krzyk. Siostry zakonne wędrujące szlakiem tuż za nimi wszczęły alarm: - Panie! Pali się pan! - Leszek rozwinął spodnie, a oczom wszystkich ukazało się 7 dziur równomiernie rozmieszczonych na spodniach. Ze spodni wypadł niedopałek papierosa.
Z Babiej Góry (Diablaka) o wysokości 1725 w Beskidzie Żywieckim rodzinna ekipa - Bogdan, Leszek, Szaruszek (Janek), Dania,Wojtek schodzili do Orawy, gdzie postanowili przenocować. We wsi nikt nie chciał udzielić im schronienia, bo ludzie bali się tak dużej grupy. W końcu jakaś miejscowa pani ulitowała się i zaprowadziła na nocleg do chaty ze spadzistym dachem. W środku było czyściutko, ale pusto. Nie było żadnych mebli poza kanapą  i  wykonanymi ręcznie cudownymi,  kolorowymi chodnikami w paski. Gospodyni powiedziała, że na tych dywanach mogą dziś spać. Szaruszek przyklęknął więc na jednym z nich  i grzebał w plecaku. Wtedy przyszła gospodyni, by podać koc i zapytała: - A wy się już modlicie?


Na rajdzie w Beskidzie Niskim dotarliśmy na nocleg do maleńkiej wsi. Warunki wyjątkowo dobre, bo chatka drewniana, czysta, każdemu przysługiwało łóżko. Do pokoików wchodziło się przez werandę i wąski korytarzyk. W pewnym momencie Janek Szarek mijał się w tym wąskim przejściu z właścicielką i nie mógł się zmieścić. Taka mijanka i cofanka:) Wreszcie powiedział do zapłonionej kobiety: - Ja panią przepraszam, że ja się tak walę! (czyli po noszymu pcham) - Co proszę? - zapytała zakłopotana pani, która ze śląską gwarą  nie miała do czynienia - No, tak rypię! - sprostował Szaruszek (czyli po noszymu też pcham:). Pani zrobiła wielkie oczy i uciekła.


W Bieszczadach kilkadziesiąt lat temu transport autobusowy był sprawą trudną do zrealizowania. Autobusy jeździły z rzadka, a w dodatku przepełnione. Na jednym z rajdów, w których uczestniczyli Bogdan, Leszek, Janek Szarek, Janek Sieńczak (kuzyni)  i kolega Kaleta z Żor, autobus był bardzo zatłoczony, więc cała grupa wróciła się po Bogdana i na cały głos zaczęli mówić: -Proszę przodem, proszę księdza! - dzięki temu komfortowo zasiedli w autobusie. Dla "wielebniczka" znalazło się miejsce.


Łupków - początek rajdu. Znaleźliśmy nocleg w jakimś gospodarstwie na sianie, ale najpierw wszystkie plecaki rozłożono na podwórzu. Między nami biegał pies, wilczur. Pies krążył wesoło po podwórku merdając ogonem, aż w końcu obsikał plecak ciotki Bożeny Sowińskiej. Wszystkich rozbawiło to do łez. A ciotka, jak to ciotka, zareagowała śmiechem. Najgłośniej jednak rechotał Bogdan (warto przypomnieć, że całe życie najbardziej bał się psów). Nie zrażony wilczur podbiegł więc do niego, podniósł nogę i obsikał dżinsy Bogdana! Umieralismy ze śmiechu,  a Bogdan był zły, och zły! Z tego przecież już nie należało się śmiać!


Beskid Niski - mama Maryla szukała miejsca na swobodne sikanie.Okolica bezludna, pola jak okiem wykol.  Gdy już usadowiła się wygodnie, nagle jak spod ziemi wyszedł chłop, ale cóż czynić, gdy sikanie w trakcie. Opuściła więc głowę myśląc, że po zadku i tak nikt jej nie rozpozna. jakie było zaskoczenie, gdy dotarliśmy na nocleg, a tu w chacie siedzi na stołku ten sam chłop, któremu ów zgrabny zadek prezentowała w polu.




Wysowa w Beskidzie Niskim - po noclegu u popa Walentego, który  pijany w sztok głosił poprzedniego dnia kazanie, wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Wszyscy szli poboczem asfaltowej drogi. Wtem nadjechała pijana traktorzystka z całą rodziną w kabinie. Zawijasy po całej drodze. Bogdan, który z bardzo ciężkim plecakiem szedł z przodu, nie miał możliwości szybkiego zejścia na bok, a ta bezzębna wariatka jechała prosto na niego jakby zawiodły ją hamulce lub rozum (raczej to drugie). Zaczął przyspieszać, ale traktor jednak jest nieco szybszy niż ludzkie nogi, nie mając więc wyjścia, wskoczył z plecakiem do rowu.


Na obozie harcerskim w Mszanie Dolnej naleźli się kuzyni - Janek Sieńczak, Janek Szarek i Leszek Kieloch. Przewodziłił Jasiu Łaszczok, zastępowy i straszy o kilka lat kolega. Tematem przewodnim tego wyjazdu było trenowanie "pierdzenia". Należało najeść się korka, a potem wydawać mniej lub bardziej przeciągłe dźwięki, wydawać je po kolei lub z różnym natężeniem głośności.




To tyle na dzisiaj:)))




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz