Helena, żona Emila, chorowała od dłuższego czasu. Zdiagnozowano guza mózgu, który jednak zoperowano w Krakowie. Kilka miesięcy przed swoją śmiercią pisała do Bogdana:
"10/7 51
Synuśku!
Listy otrzymaliśmy. Wiesz żeśmy się troskali zresztą znasz mamusię. [...] Byłam w Krakowie w poniedziałek. Wróciłam chwała Bogu. Badał mnie pr.Miodowski. Ucho w porządku. Za trzy miesiące znów do badania. Oświadczył, że dla mnie miejsce jeszcze ma na neurologii. Tam już przyjdę do doktora w Bielsku. Mam dość Krakowa. Przyjechałam tak wymęczona, z takim bólem głowy, że do dziś nie mogę się pozbierać. [...] Cieszę się że tak strasznie umiesz oszczędzać na tych znaczkach ale więcej bym się ucieszyła byś tak był oszczędny na papierosach tym byś mi sprawił naprawdę wielką radość znów bym odnalazła mojego Bogusia. [...]Apetyt masz z czego się cieszymy jak masz mało to sobie dokup, nigdy nie oszczędzaj na jedzeniu to bardzo ważne. Lusia z Kicinkami (Dania i Mika - przyp.swojana) wyjeżdża do Szczyrku 26tego.[...] Piszę na brudno ale nie mam siły przepisać dlatego wysyłam tak (niewyraźnie-przyp.swojana), bo ledwo na oczy patrzę.
Zasyłam pozdrowienia.
Mama"
Dziewczynki, Kicinki, wyjechały w lipcu na kolonie. Tak pisały do mamusi:
7 października 1951 roku odeszła Helena, mama Bogusia, Lusi, Lesia, Dani i Miłki, żona Emila. Umarła rano, około dziewiątej, wycieńczona zapaleniem płuc. Całą noc czuwała przy niej Herminka Szarkowa. Tknięty jakimś przeczuciem Bogdan (choć istnieje wersja, że Leszek), studiujący biologię we Wrocławiu, przechodził nocą koło dworca kolejowego. Dostrzegł pociąg, który miał jechać do Czechowic i tknięty jakimś przeczuciem nieoczekiwanie wybrał się do domu. Dotarł nad ranem. Helena, otwarła jeszcze oczy i szepnęła: "Boguś...dajcie mu pojeść". Nie odzyskała więcej świadomości.
Dania i Miłka, ubrane w niedzielne sukienki miały właśnie wychodzić do kościoła na mszę. Dania prasowała jeszcze przed wyjściem trójkątna chusteczkę, która chciała założyć. Do pokoju wszedł Emil:
"Dzieci, chodźcie, mamusia umiera".
W pokoju przy łóżku chorej klęczała jej mama, Babcia Szarkowa. Kładła dłonie na jej klatkę piersiową i sprawdzała, czy serce jeszcze bije. Hela oddychała z trudem i coraz wolniej. Nie zdarzył się cud.
Dziewczynki zostały wysłane na mszę. Po drodze mijały sąsiadkę, panią Świerkoszową z córką. Dania wystraszyła się, że zapyta o mamę i ze spuszczonym wzrokiem przebiegła szybko obok. Odetchnęła z ulgą, że nie została zaczepiona, gdy po chwili usłyszała:
"Jak się mamusia czuje?"
"Mamusia umarła".
Kobieta, nie wiadomo dlaczego, zabrała dziewczynki z powrotem do domu. Po drodze spotkali jeszcze doktora Skibę, który wcześniej leczył Helenę. W dniu pogrzebu i potem w domu pojawiało się mnóstwo ludzi. Każdy chciał pomóc.
Po śmierci Heleny cała odpowiedzialność za dziewczynki, zwane w rodzinie Kicinkami, spadła na dwudziestoletnią Lusię, która podjęła też pracę na dwa etaty, by umożliwić braciom - Bogusiowi i Leszkowi studiowanie we Wrocławiu. Rano pracowała w szkole, potem na świetlicy. Jedną pensję przeznaczała na dom, drugą dla braci. Emil, żyjący we własnym świecie, nie był w stanie zająć się dziećmi, choćby i chciał. Oczywiście pracował i zarabiał, ale był zupełnie bezradny i nie przystawał do codziennego życia. Po śmierci babci miał jakieś pieniądze, które należało wydać na coś potrzebnego. Kupił lampę naftową, nie pomyślał o jedzeniu;)
Opieka nad dziewczynkami wymykała się spod kontroli, mimo starań Lusi. Często niedopilnowane chodziły do szkoły w wymiętych sukienkach. Nauczycielki, zamiast zająć się sierotami, strofowały je, że są zaniedbane. A jak niby miały sobie poradzić bez mamy? Z wyłączonym z życia ojcem, z zapracowaną starszą siostrą, z braćmi, których nie było na miejscu? Rodzina starała się pomóc - przychodziły w odwiedziny ciotki i wujkowie.Wujek Sieńczak (szwagier Heli) załatwił im obiady na stołówce kolejowej w Dziedzicach. Chodziły tam co dzień po szkole z metalowymi bańkami. Kucharki krzyczały, że mają nieumyte naczynia. Miłka panicznie się ich bała. Potem, gdy już wracały z obiadem do domu, zatrzymywała się w pobliskich "strzelankach"* i wyjadała mięso zupy: "jo była tako głodno i tak mi to pachniało"... Wujek Sieńczak odwiedzał je na Moniuszki i upominał Emila, że ma coś robić, ale z całego serca pomagał i załatwiał wszystko, co było potrzebne.
Ciocia Rózia Szarkowa przynosiła cukierki. Choć surowa, troszczyła się o Danię i Miłkę, sprawdzała porządek i obiecywała, że jeśli posprzątają w mieszkaniu, to znów przyniesie im cukierków:)
Wujek Stefan, brat Heli, jeszcze przed śmiercią siostry, zrobił dla Dani i Miłki drewniany wózek. Zbił go z desek, pomalował na żółto, z boku przybił czerwoną listewkę. Mogły wozić w nim swoje kauczukowe lalki, które dostały na komunię od rodziców (lalka Dani nazywała się Kraszanka, miała błękitną sukienkę, była śliczna, ale do czasu, gdy świnia odgryzła jej rękę;)) (a to świnia:)!)
Sytuacja stała się na tyle drastyczna, że mama Heleny, babcia Szarkowa, przeprowadziła się do Kielochów. Ustawiła w kuchni pryczę i została, by zająć się opieką nad małymi wnuczkami. Odtąd gotowała obiady i nadzorowała je. Było to wielkie szczęście na dziewczynek. Nareszcie było ciepło i nie chodziły głodne.
Dobrym duchem domu Kielochów była pani Stopkowa, przyjaciółka Heli. Widząc zapracowaną Lusię zabierała ja do kina albo kawiarni. Zawsze oferowała pieniądze: "Jak nie będziecie mieć pieniędzy, zawsze wam pożyczę". Emil czasami korzystał z jej pomocy.
Bogdan i Leszek studiowali we Wrocławiu. Bogdan biologię, Leszek fizykę. Ścieżki przecierał Bogdan, który jako starszy brat, trafił tam pierwszy. Czasem nie starczało mu pieniędzy na jedzenie, wtedy spacerował nad Odrą i jadł głóg. Leszek trafił na uczelnię wrocławską po wypadku na obozie integracyjnym nad morzem. Kilka miesięcy wcześniej, jeszcze w Liceum Pedagogicznym w Pszczynie, werbowano młodzież na studia w Moskwie. Leszek zgłosił się razem ze swoim przyjacielem, a moim późniejszym ojcem chrzestnym, Karolem Kowalem:
"Syn Leszek ubiega się, by go władze szkolne wytypowały na studia wyższe do Związku Radzieckiego. Studiowałby tam psychologię i pedagogikę. Najprawdopodobniej wysłano by go do Mińska do Uniwersytetu".(Pamiętniki, Emil Kieloch,1952 r.)
"Syn Leszek ubiega się, by go władze szkolne wytypowały na studia wyższe do Związku Radzieckiego. Studiowałby tam psychologię i pedagogikę. Najprawdopodobniej wysłano by go do Mińska do Uniwersytetu".(Pamiętniki, Emil Kieloch,1952 r.)
Tata Leszek trzeci w pierwszej kolumnie od prawej |
Na plaży w Gdańsku został uderzony piłką w głowę, stracił przytomność i lekarz nie zdecydował się dać mu zgody na wyjazd. Karol wyjechał, a Leszek dostał pozwolenie na wybór dowolnej uczelni w kraju oraz dowolnego kierunku. Poszedł do Wrocławia.
Leszek |
Bogdan |
Lusia kupiła im kiedyś spodnie pod choinkę - piękne, granatowe, w białe prążki. Ucieszyli się, gdy znaleźli jedna parę. Byli przekonani, że mają je na spółkę, a okazało się, że są i drugie! Każdy miał swoją własną parę!;)
Na studiach bracia radzili sobie bardzo dobrze. Jak wieść gminna niesie Bogdan zakochał się wtedy bez pamięci w bliżej niezidentyfikowanej pannie, z którą coś nie wyszło i postanowił wtedy, że jeśli nie ta, to żadna inna. I słowa dotrzymał. Natomiast Lesio był niezwykle kochliwy. Bez przerwy właściwie zakochany:) Przywiózł raz do Dziedzic taką chudą, kaszląca panienkę. Babcia Szarkowa załamywała ręce: "Tako chudo, tako chudo, co to za panna tako?" I na msze dawała, żeby Lesio się odkochał, a że miała znajomości u pana Boga, to z chudą Leszkowi nie wyszło;)
*strzelanki - to potoczna, kielochowska nazwa śnieguliczki (krzak, który ma białe, niejadalne owoce. Można rozgniatać je w palcach lub rozdeptywać. Rosło kilka takich nieopodal domu rodzinnego. Istniała nawet miara długości "jak stąd do strzelanek";)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz