"Rasowego nordyka", Emila zaprowadzono do szkół zbyt wcześnie. Paweł, jego ojciec zadecydował, że niespełna sześcioletni chłopiec powinien się uczyć. Z umieszczeniem Emila w szkole nie było żadnych problemów, bo Kieloch, jako swojak, udzielał się zarówno w Radzie Szkolnej, jak i w innych społecznych przedsięwzięciach. Należał do elity tutejszej społeczności, a to dawało więcej możliwości.
Emil nie był szczęśliwy. Nie potrafił odnaleźć się w szkole, co po latach uzasadniał przynależnością do rasy nordyckiej, która według przestudiowanych przez niego źródeł, rozwijała się wolniej, niż inne rasy:) (teraz już wiem, dlaczego czasem "załapałam" pałę! - przyp.B.M). To zresztą wpłynęło nie tylko na trudną adaptację, ale i niskie noty, które uzyskiwał u progu swojej edukacji. Barierą, która również wydawała się nie do pokonania, był język. W domu posługiwano się przecież gwarą cieszyńską, zaś w szkole obowiązywała poprawna polszczyzna. Co prawda za sprawą Kościoła, nauczycieli, działalności towarzystw oświatowych, dorośli starali się:
"dycki rządzić fajnisie jak farorze w kościele, rechtorczyki w szkole a nie fórt tak jak im dziób wrós", co oznaczało, że należy starać się mówić jak osoby wykształcone.
Jak trudno było wpasować się w narzucone przez szkołę ramy, obrazuje pewne wydarzenie, które należało do najwcześniejszych doświadczeń Emila:
"Któraś z nowoprzyjętych dziewczynek wyszła nagle z ławki i skierowała się ku drzwiom.
-Dokąd idziesz?" - zapytał się nagle opiekun klasy Piesko Leopold
-Srać-odparła dziewczynka
Dzieci przyjęły tę odpowiedź w zupełnym milczeniu, choć nauczyciel wyraźnie się uśmiechnął" (E.K)
Język stosowany potocznie nikogo nie bulwersował. Tak się po prostu mówiło, natomiast egzotykę stanowił język literacki, jak i stosowanie pewnych form grzecznościowych.
Progi Austriackiej Szkoły Ludowej w Dziedzicach przekroczył Emil 15 września 1903 roku. Od tej chwili biegał codziennie na zajęcia szkolne, które odbywały się przez pięć dni w tygodniu w budynku położonym pomiędzy kapliczką Machaliców a Domem Pruskim. Początkowo nie interesował się w ogóle nauką i z tęsknotą wyglądał przez okno. Czasem mazał niewyraźnie rysikiem po tabliczce. Nauczyciel Piesko nie upominał go i nie karał. W dowód sympatii Emil podarował mu kiedyś serce z piernika.
Zajęcia rozpoczynały się i kończyły modlitwą. Dostosowane były do kalendarza prac rolnych. Godziny lekcyjne zmieniały się w okresie wykopków lub też wprowadzano dodatkowe ferie. W szkole stosowano rozmaite kary służące dyscyplinowaniu uczniów. Emil dostał kiedyś "klapsa na łapę", ale był to stosunkowo łagodny wyrok w porównaniu z "bąckami" pięścią w plecy, pociąganiem za uszy, klęczeniem na stopniu, biciem tczcinką, które wymierzano w gabinecie dyrektora szkoły. Nieszkodliwe, a nawet przyjemne było stanie pod tablicą, czy w kącie. Na lekcjach należało siedzieć spokojnie, prosto, z rękami na ławce. Parę razy Emilowi zdarzyło się ponieść karę za jakieś występki, ale profilaktycznie nie przyznawał się do tego w domu, bo rodzice ukaraliby go jeszcze dotkliwiej. Bał się panicznie ich reakcji.
W drugim semestrze I klasy wyniki chłopca poprawiły się. Najgorzej radził sobie z pisaniem. Tak naprawdę rodzice byli zadowoleni, że w ogóle uczęszcza do szkoły, natomiast nikt nie kontrolował jego postępów w nauce. Skrupulatnie to wykorzystywał i nie uczył się. Jedyną osobą, która przepytywała go z rachunków i zamieniła kilka słów z uczniem, był odwiedzający gospodarstwo Kielochów ksiądz Ludwik Wrzoł, wuj Emila. Przywoził wtedy ze sobą słodkości, na które niecierpliwie czekały wszystkie dzieci.
W II klasie Emil otrzymał aż 11 ocen dobrych, a dwie bardzo dobre - z obyczajów i pilności. Wychowawcą został wtedy Władysław Górnikiewicz. Niestety chwilowy wzlot Emila, zakończył się ponownym "dołowaniem" w klasie III. Widocznie znów dała o sobie dać nieszczęsna rasa nordycka...:)
Księża Wrzołowie - bracia Marjanny Kielochowej, wujowie Emila |
W szkole, która funkcjonowała na terenie monarchii habsburskiej, oficjalnie nie nauczano historii Polski. Wszyscy nauczyciele byle jednak Polakami i przekazywali wiedzę o ziemi ojczystej w sposób zakamuflowany.
W 1908 roku Paweł Kieloch wraz z Ludwikiem Wrzołem podjęli decyzję o zapisaniu chłopca do szkoły wydziałowej w Bielsku na Zennerbergstrasse. Ze względu na brak znajomości niemieckiego, Emila umieszczono na stancji w rodzinie stróża szkolnego - Schafera, gdzie miał nauczyć się podstaw tego języka: "człowiek, który nie znał tego języka uchodził za zdolnego tylko do łopaty"(E.K). Przez rok uczęszczał do szkoły ludowej, ale po roku został sklasyfikowany i przyjęty do I klasy Offentliche Knaben - Burgerschule in Bielitz (Męska Szkoła Wydziałowa w Bielsku).
Pierwszy rok był bardzo trudny dla chłopca wyrwanego z wiejskiego środowiska:
"mówiącego obcym zupełnie niezrozumiałym językiem takim "hołdy bołdy" i hołdującego zupełnie innym niż my wsiowi zwyczajom i obyczajom".(E.K)
Koledzy wyśmiewali go i uważali za dziwaka, mimo że nie wyróżniał się ubiorem i tak jak reszta nosił białą popelinową koszulę ze sztywnym kołnierzykiem i motylkową krawatkę.Nauczyciel- Niemiec- choć miał pozornie obojętny stosunek do nowego ucznia, nie omieszkał uderzyć go kiedyś za to, że "pisał brzydko i z plamami"(E.K) Ciężkie to były dni dla osamotnionego chłopca pozostawionego na łasce obcych ludzi: "burza kpin rozwydrzonych kolegów rozpętała się nade mną"(E.K)
Stopniowo przystosował się do życia szkolnego. Zrezygnował ze stancji u Schaferów i dojeżdżał do szkoły z Dziedzic. W tym czasie Polacy mogli uczęszczać do polskiej szkoły wydziałowej w Białej, więc w pociągu nawiązywał znajomości z chłopcami pochodzącymi z różnych miejscowości Śląska Cieszyńskiego: z Pruchnej, Zebrzydowic, Czechowic. Emil czuł się coraz bardziej pewny siebie, nabrał trochę życiowego "szlifu" i nauczył się rozmawiać z różnymi ludźmi. Poczucie własnej wartości przybierało takie oto wymiary:):
"No cóż, "brzydkie kaczątko" wyrosło wprawdzie nie w wspaniałego ptaka[...] ale w każdym razie w normalnego względnie ładnego ptaka"(E.K)
To dobre samopoczucie towarzyszyło mu później przez całe życie. Być może dlatego przetrwał wszelkie życiowe burze.
Naukę w czwartej klasie odbył w ewangelickiej szkole wydziałowej w Białej, gdzie się przeniósł. Okazało się, że panuje tu o wiele lepsza atmosfera, a poza tym przywykł już do środowiska młodzieży niemieckojęzycznej i czuł się w nim całkiem swobodnie. Cenił sobie zwłaszcza zajęcia z dyrektorem Zipserem, który wykładał literaturę niemiecką. Nauczyciel ten pobudzał uczniów do twórczego myślenia i proponował ciekawe tematy rozważań literackich, jak choćby "Motyl jako symbol nieśmiertelności duszy".
Szkoła ewangelicka miała tę dobrą stronę, że nauczano w niej też języka polskiego. Do uczniów odnoszono się z szacunkiem i stosowano zasadę tolerancji, mimo jej funkcjonowania w ramach monarchii austro-węgierskiej.
Niedługo miała wybuchnąć I wojna światowa, ale Emil nie zdawał sobie jeszcze sprawy, z tego co dzieje się w Europie. Póki co, wyszedł poza ramy maleńkich Dziedzic, poszerzył swój świat o Bielsko i Białą. Gdyby wiedział, ze niebawem spotka się w Ostrawie z Gustawem Morcinkiem, a nieco później, we Włoszech nie będzie się mógł nadziwić urodzie włoskich kobiet...ale o tym już w kolejnych odcinkach naszych opowieści rodzinnych.
Niezwykle pasuje mi do czasów dorastania Emila na początku XX wieku, piosenka Jaromira Nohavicy. Szczególnie porusza mnie zawsze ostatni wers:"ještě že člověk nikdy neví co ho čeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz