/swojana/

poniedziałek, 17 października 2011

O pięknej Helenie, namiętnym Emilu i słuchawkach do detektora cz.7

"Nic ci już nie pomoże! Twoim przeznaczeniem jest przejść przez życie ze mną. Przeznaczenia nie zmienisz. Będzie nam dobrze. Jesteś nie tylko ładną dziewczyną, ale i dobrą! Ja także mam chęć żyć z tobą w przykładnej zgodzie. Rodzice moi nie będą nam przeszkadzali. O posag się nie martw, ty jesteś sama największym posagiem" - takie oto wyznania czynił Emil Helence w czechowickim parku nieopodal domu zaprzyjaźnionych Zolichów. Odkąd wrócili z letniska w Lanckoronie, urządzali codzienne przechadzki, w czasie których padały gorące deklaracje z pewną formą nacisku na rozmówczynię. Chcąc nie chcąc, zobowiązała się do tego, by dać odpowiedź kolejnej niedzieli, co uskrzydliło i  przepełniło nadzieją rozkochanego trzydziestolatka. Jednak obietnica ziściła się szybciej, niż mógł oczekiwać, tego samego dnia: 
"W tej chwili wróciłem z przechadzki z Helą. Byliśmy w parku czechowickim naprzeciwko domu Solicha. Są tu ławki i na jednej z tych ławeczek przysiedliśmy oboje. Znowu zaproponowałem Heli rozmowę na temat naszego małżeństwa. I stało się, HELA ZGODZIŁA SIĘ ZOSTAĆ MOJĄ ŻONĄ [27 VIII 1928 - przyp.B.M]. Po prostu wymusiłem tę zgodę na niej. Wykrztusiła ją cichym, niezdecydowanym głosem".
       Nie był to jednak sukces zbyt spektakularny. Emil zmęczony swym naleganiem na ślub, nie odczuwał radości. Marnym pocieszeniem stała się świadomość, że przynajmniej wie, na czym stoi. Hela nie rzuciła się mu w ramiona, nie okryła pocałunkami, nie spłonęła rumieńcem, nie zakrzyknęła: "O tak! Nareszcie! Tylko twoja! " :) Wydukała coś niepewnie, po to by już nie męczył, nie naciskał, dał złapać oddech. A poza tym dręczyła go niepewność, czy nie cofnie danego słowa...
        Nie należał jednak do ludzi, którzy tkwią bezczynnie i unicestwiają się lękiem. Udał się zatem do miejsca - klucza, do domu na Piasta, królestwa swojej potencjalnej Teściowej. Poprosił Marię o zgodę na poślubienie Heleny.
-Jeśli Hela jest za tym, nic przeciwko tymu nie mam!
-Jestem z nią po słowie! - oświadczył Emil, choć wątpliwości nie ustępowały ani na jotę. Podobno jednak wyraziła się, że ani się w domu nie spodziewają, jakiego im zięcia szykuje, a jej wcześniejsze sugestie, że za mąż nie zamierza wychodzić, to tylko blef. 
     Trudno nazwać Helenę osobą prostolinijną, ale może pociągała Emila właśnie tą swoją nieustanną zmiennością, przyprawiała  o szaleństwo i nie dawała o sobie zapomnieć. Każdy mężczyzna to łowca, łatwa zdobycz nie przynosi satysfakcji, taka która wierzga i wymyka się z pułapki, staje się jedynym celem, bez którego życie przestaje być cokolwiek warte.


       Stosując swoje zwykłe metody unikała  wszelkich rozmów na temat ślubu i urządzenia się po nim, co tylko utwierdzało Emila, że chyba się pomyliła.
To zdjęcie pojawiło się już na tym blogu. Podejrzewam, że może to właśnie to wesele i ten czeladnik 15 września 1928 roku
       15 września wyjechali razem do Lanckorony, gdzie Helena była drużką na weselu swojej kuzynki, Walerki Tomczykiewiczówny z  J. Chorążym. Drużbą  ze strony "młodego" pana został czeladnik, podobno porządny i kulturalny, co Emil wielkodusznie zaakceptował.
Zabawa odbywała się w sypialni domu Tomczykiewiczów. Dziedziczanie, tzn. Emil, Janek i Leon (bracia Heli) i Tomek Wojnarowicz (kolega Emila) stworzyli wspaniałą kapelę, która przygrywała gościom do tańca. Na skrzypcach wygrywano lanckorońską wersję pieśni o chmielu, która zachwyciła pana młodego:

Żebyś ty chmielu na tyczki nie lazł,
Nie robiłbyś ty z panienek niewiast,
Oj chmielu, oj niebożę,
To na dół, to ku górze,
Chmielu niebożę.
Ale ty chmielu po tyczkach łazisz,
Nie jedną pannę z wianeczka zrazisz(1).
Oj chmielu...
Oj chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
Nie będzie przez cię żadne wesele.
Oj chmielu...
Oj chmielu, chmielu, ty rozbójniku,
Rozbiłeś dziewczynę na pasterniku.
Oj chmielu..



Pieśń była sporadycznie przyswajana poza granicami etnograficznymi Polski. Niegdyś śpiewana przez szlachtę, ale wyszła z użycia – według Glogera – u karmazynów na Mazowszu oraz na Podlasiu z początkiem XIX w., u szaraczków natomiast w pierwszej połowie XX w. Pieśń o chmielu należy do utworów obrządkowych, wykonywanych uroczyście w trakcie najważniejszego obrzędu weselnego tzw. oczepin, które oznaczają przejście Panny Młodej do społeczeństwa kobiet zamężnych. W związku z tym tylko mężatki i swachny mogły ją śpiewać. Treść zazwyczaj traktuje się dosłownie jako zwrot do rośliny, z której wyrabia się weselny alkohol, czyli piwo. Jednakże uznaje się także, iż słowo „chmiel” zostało użyte w tekście jako przenośnia, co również generuje dodatkowe przyporządkowanie utworu do gatunku pieśni symbolicznych.


 Młodzi tańczyli, starzy popijali, a Emil dumał nad tym, jak to losy młodej Walerki połączyły się z losami starszego o trzydzieści lat mężczyzny. A gdyby tak Hela wychowywała się w Lanckoronie, gdzie częstym zjawiskiem bywały takie mariaże? Jakie byłoby jej życie? "Uczucie idzie w kąt - myślał - materialna interesowność przekreśla uczucia", choć czuł, że Chorąży to dobry człowiek, który zapewni Walerce godziwe życie. 
    Październik przyniósł kolejne zmiany. Emil pochłonięty obowiązkami szkolnymi, nie zapominał o planach małżeńskich. Od swego brata Franka Kielocha wynajął mieszkanie na pierwszym piętrze jego domu. Posiadało ono kuchnię, sypialnię (to ważne!:)) i spiżarkę. Wydało mu się ładne i widokowe.
    Wybrał się też w odwiedziny do chorej babci Wrzołowej (po kadzieli), cierpiącej na zapalenie opłucnej(prawie jak z bajki o Kapturku), a że był człowiekiem nader akuratnym i dbającym o formy grzecznościowe, nie omieszkał złożyć życzeń imieninowych swemu wujowi, Michałowi Wrzołowi z Zabrzega.
Babcia Emila, a moja praprababcia - Jadwiga ze Żmijów, Wrzołowa siedzi w środku z dziewczynką w białej sukience na kolanach. Obok niej mój prapradziadek Michał Wrzoł . Ich córka, moja prababcia, a matka Emila - Marianna Kielochowa siedzi jako druga od prawej na samym dole, nad nią pradziadek Paweł Kieloch z wąsikiem, lekko uśmiechnięty. Na samej górze drugi  z lewej strony - Emil Kieloch (mój dziadek). Znam tu jeszcze paru krewnych, ale nie będę komplikować:)
Zdjęcie z rocznicy ślubu prapradziadków Wrzołów


         W tym samym czasie w Dziedzicach odbył się kiermasz połączony z potańcówką. I jakby nie dość przeszkód stojących  na drodze do małżeńskiego szczęścia moich dziadków,  pojawił się  znany już z wcześniejszych opowieści, ponętny Londzin, który tylko pro forma zapytał Emilka, czy wyrazi zgodę na jeden taniec z Helą. Wyraził, choć obserwował z niepokojem przychylność, jaką okazywała jego narzeczona dawnemu amantowi. Mniej cierpliwości zachowała  mama Heli odganiająca natręta od zaręczonej córki. Ten zaś nie zrażony jej pełnymi grozy, ciężkimi niczym ołów, spojrzeniami, kusił  i wabił piękną Helenę. Co więcej, zaproponował jej, by towarzyszyła mu,  jako drużka, na jakimś weselu! 
    Czarne chmury zostały zażegnane. Helena nie kontynuowała znajomości z Londzinem, najwyraźniej  skupiła się już tylko na szczęśliwym Kielochu. Teraz głównym  tematem przemyśleń stał się termin  ślubu -  karnawał, czy wakacje? 
   Jedno zawsze wzbudza moje niepotrzebne przerażenie... pomyśleć, że gdyby obrał termin wakacyjny, losy rodziny potoczyłyby się inaczej. Nie byłoby już takich dzieci, jakie im się później narodziły, a inne, i kolejne, różne pokolenia Kielochów. I znów mogłam w tak łatwy sposób zostać wykluczona z istnienia...a tego mimo wszystko bardzo bym nie chciała, bo choć nie jest łatwe to ludzkie życie, ale i tak jest cudem:)
Tata Leszek 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz