Pod koniec lipca 1928 roku Emil otrzymał kartkę od Janka Szarka, który wraz z siostrą Helą i narzeczoną Herminką, przebywał u krewnych w Lanckoronie. Miał wszakże nadzieję, że zaproszenie, które otrzymał od niego, zyskało również aprobatę Heli. Zastosował wobec siebie pewien rodzaj kielochowskiej egocentrycznej kokieterii, że niby nie bardzo ma czas, bo przecież zaangażował się właśnie w przygotowywanie festynu Ochotniczej Straży Pożarnej...ale, co tam! Poświęci się!
Mam jednak tę stuprocentową pewność, że biegł do pociągu na Lanckoronę tak szybko, że aż pogubił lakierowane półbuty:)))
Szarek czekał na niego w Kalwarii Zebrzydowskiej. Dziewczęta nie przyszły. Na pewno był zawiedziony, ale tłumaczył sobie, że byłoby to przecież całkowicie niestosowne! Niestosowne???! Dziarskim krokiem udał się w domu Tomczykiewiczów. Skręcili w niewielką uliczkę odchodzącą od lanckorońskiego rynku mijając bajecznie kolorowe, drewniane chaty. A tu niespodzianka! Helenka osłupiała i pędem rzuciła się do ucieczki, mknąc na oślep przez pola i ogrody usytuowane za domostwem. Za nią czym prędzej podążyła zdezorientowana przyjaciółka, Herminka.
-Co to miało na celu, nie wiem - opowiadała później nie wierząc, że uczestniczyła w tej "dramatycznej" akcji.
Emil zamieszkał w maleńkim pokoiku wynajętym mu przez sąsiadującą z Tomczykiewiczami, rodzinę Putczyńskich. Zapewnili mu oni nocleg, śniadania i kolacje. Na obiady udawał się do Więcka. To jednak nie miało znaczenia wobec tego, że codziennie odbywał przechadzki z Helenką (która już przed nim nie uciekała:). Powiedziała nawet, że czuła się tu, w Lanckoronie, bardzo osamotniona, bo Janek i Herminka zajmowali się tylko sobą. A on odważył się zażartować, że gdyby się jej oświadczył to pewnie obdarowałaby go "koszem". Herminka, która przysłuchiwała się tej rozmowie oburzyła się głośno: "-Nieprawda! Ręczę za to!". Hela zmiażdżyła ją wzrokiem, ale gdy opuszczał Lanckoronę, by załatwić jakieś sprawy w Dziedzicach, zaprosiła go, by znów ją odwiedził.
Tymczasem do całej sprawy wmieszała się bardzo sympatyczna i życzliwa Emilowi, Pani Zolichowa (matka Herminki), która wybierała się w odwiedziny do córki na letnisko:
- Będzie z tej mąki chleb, czy nie? - zapytała go, a on tylko wzruszył ramionami zmęczony już poniekąd pokrętnymi metodami wybranki. Kobieta obiecała mu, że podpyta u źródła, a potem podzieli się z nim swoimi spostrzeżeniami (no i najwyższa pora! bo nadal chodziliby w kółko jak żuraw i czapla!). Po przybyciu do Lanckorony od razu usłyszała pytanie, czy Kielochowi podobał się pobyt i co mówił po powrocie do Dziedzic.
"Rozumiem Helę, bała się mojej krytyki. Bała się, że wykpię prymitywizm wiejski lanckorończyków a między innymi i jej krewnych. Sama zauważyła, że we mnie nie ma nic "arystokratycznego", nic "siedlaczego", że się tu dobrze czuję, że chętnie rozmawiam z tutejszą ludnością (ta "ludność" pobrzmiewa trochę fałszywą nutą protekcjonalizmu, choć pewnie intencje miał dobre:)
Pani Zolichowa nie traciła czasu na puste rozmowy i wprost zagadnęła Helę o jej uczucia.
-Ja go chcę, ale mu nigdy o tym nie powiem!
Niebawem i Emil ponownie znalazł się w Lanckoronie. Jedna z kuzynek Heli, Waleria, wróciła właśnie z pielgrzymki na Jasną Górę i stanęła przed trudnym wyborem. Oświadczył jej się niejaki Chorąży, dwukrotny 55 - letni wdowiec. Musiała to być ogromna przepaść dla dwudziestoczteroletniej dziewczyny, choć według przedwojennych standardów była już bardzo starą panną. Z jednej strony mężczyzna miał ugruntowaną pozycję społeczną, posiadał też dom i warsztat stolarski, z drugiej mogła tego gorzko żałować.
-Co pan Kieloch na to powie, co pan Kieloch na to powie? - pytała zdezorientowana Walerka. Emilowi trudno było coś doradzać. Co prawda Chorąży wyglądał młodziej, niż wskazywałby kalendarz, jawił się też jako uczciwy i poważny (a małżeństwo to poważna sprawa, jak podkreślał to Emil), ale ta przepaść wieku, kazała mu wątpić w powodzenie tego związku. Razem z Jankiem żartowali nawet, że przydała się pielgrzymka do Częstochowy, bo Walerka znalazła chłopaka (dowcipny Emilek, zapomniał już o swoich miłosnych rozterkach!)
Walerka przyjęła oświadczyny. Za to Emil poróżnił się z Helą na przechadzce o to, w którą leśna ścieżkę skręcić! Wieczorem, gdy usiedli ze wszystkimi na werandzie chaty Tomczykiewiczów, zajęli miejsca bardzo od siebie oddalone. Hela nie zareagowała nawet na delikatne i kulturalne żarty, które kierowano w jej stronę. Konflikt minął niemal niezauważalnie, bez żadnych wyjaśnień, czy przeprosin: "Burza przeszła niemal bezboleśnie". Rodzina Heli traktowała Emila prawie jak narzeczonego. W Dziedzicach zaś, jak domniemywał, jego zaloty wywoływały ciągle sensację. Tym większą, ze jego młodszy brat, Franek, zaczął ubiegać się o rękę innej ubogiej, kolejarskiej córki, Anieli Buczkówny (późniejsza ciotka Aniela z Rynku): "Oj tak, wyrodzili się ci synowie starego "Wróny". "Wróna" to kilkusetletnie przezwisko naszej rodziny".
Tymczasem do Kalwarii Zebrzydowskiej zaczęli masowo zjeżdżać pątnicy i zapełniać kwatery w okolicznych wsiach, między innymi w Lanckoronie. Zrobiło się tłoczno, a przez rynek przechodziły grupy utrudzonych pielgrzymów. Emil przyglądał im się z zaciekawieniem, choć sam kilkakrotnie z towarzystwem wędrował na Kalwarię. Po drodze wysłuchiwał różnych historyjek o rzekomych cudach, jakie się tu wydarzyły. Hela opowiadała o cudownym zielu, które wyrastało obok jednej z kapliczek w Dniu Pogrzebu Matki Boskiej. Miało ono niezwykłe właściwości lecznicze, a Helena zapewniała, że i ona sama znalazła cebulkę. Ponoć pielgrzymi nawet na kolanach szukali tej cudownej rośliny. Sceptyczny Emilek pomyślał jednak, ze chodziło o ziemowit jessienny, choć nie był tego do końca pewien. (ta cecha jego charakteru bardzo mi odpowiada, w przeciwieństwie do ogromnego egocentryzmu!!!).
dróżki kalwaryjskie
Inną opowieścią o cudach kalwaryjsko - lanckorońskich była ta, którą przytoczył Józef Tomczykiewicz. W Dniu Wniebowzięcia, w czasie przedpołudniowych obchodów, na niebie pojawiała się bardzo jasna gwiazda. Widział ją na własne oczy, w biały dzień! I znów włączył się analizator Emilka. Najpierw uznał, że to bajki opowiadane przez zabobonnego człowieka, ale po latach stwierdził, że gwiazdą, która była widoczna w dzień, mogła być Wenus.
Usłyszał też o jeszcze jednym, "cudownym" przypadku. Przy starej drodze Kalwaria - Lanckorona, na zboczu góry Łysej miała stać karczma. Odbywała się w niej zabawa, gdy w pobliżu przechodził akurat ksiądz z Panem Bogiem dla chorego. Tylko dwóch mężczyzn dostrzegło to i uklękło w progu. W tym momencie karczma zawaliła się, a ziemia pochłonęła bezbożników. Oczywiście dwóch pobożnych ocalało, ocalał też próg:)
"O zapadłości na tym terenie nietrudno. Sam widziałem taką zapadłość na środku starej drogi a spowodował ją ulewny deszcz.Była okrągła o średnicy mniej więcej 1 m i głębokości 1/2 m".
Pątnicy przybywali. Przesuwali się barwnym korowodem modląc się przy wszystkich napotkanych kapliczkach i śpiewając pieśni maryjne. "Widziałem, jak taka grupka pątników położyła się plackiem do prochu (proch to na Śląsku określenie pyłu - B.M) na drodze, skoro tylko ustępujące przed nią wzgórza i lasy odsłoniły wieże klasztoru Kalwarii".
Matka Boska z Kalwarii Zebrzydowskiej
Wśród religijnego rozmodlenia zdarzały się sytuacje o zabarwieniu humorystycznym. Emil dostrzegł grupę pielgrzymów, którzy ze śpiewem podążali za swoim przewodnikiem. Rolą takiego "wodzireja" było wykrzykiwanie tekstów pieśni, by pobożni pątnicy mogli je powtórzyć. W pewnym momencie przewodnik zauważył dziurę w moście, na który mieli właśnie wejść. Krzyknął więc: -Uważojcie dziura w moście! - pobożny tłum kontynuując maryjną pieśń "Serdeczna Matko", zawtórował na jej melodię: -Uważojcie, dziura w moście!, -Byście kiero nie wpadnoście (byście, w którą nie wpadli). Tłum oczywiście karnie zaśpiewał: -Byście kiero nie wpadnoście.
Towarzystwo Emila przysiadło na krótki odpoczynek u stóp wzgórza kalwaryjskiego. Ze szczytu schodziła grupa na czarno ubranych kobiet, którą prowadził przewodnik. Ledwo już przebierały nogami i cichymi, piskliwymi głosikami powtarzały tylko słowa pieśni, on zaś huczał niczym trąba w Dziedzicach na Jutrzni. W pewnym momencie mężczyzna zakrzyknął z oburzeniem, wręcz złością: "-Jo sie tu, psiokrew, łoździyróm, a żodno bestia pyska nie łozewrze".(ja się, psiakrew, wydzieram, a żadna besia ust nie otworzy - B.M)
Józek Tomczykiewicz przechodząc obok "Mieleckiego"(cokolwiek to znaczy) był zaś świadkiem następującej scenki rodzajowej. Przewodnik grupy, odbywającej tzw. dróżki (czyli wędrówki od kapliczki do kapliczki), zapodawał słowa modlitwy: "- Ojcze Nasz, który jesteś w niebie! Te buraki są u nas lepsze niż tu! Święć się imię Twoje! Pewnie było tu mniej deszczu! Przyjdź Królestwo Twoje!". Wszystko zaś wypowiadał tym samym, modlitewnym tonem.Choć Emil zastrzegał, że jest katolikiem wierzącym i praktykującym wiele spośród zachowań pielgrzymich wydawało mu się przesadą, a wręcz dziwactwem. Uważał, że w wielu przypadkach wskazany byłby większy umiar.
Miał rację. Wiara to najbardziej intymna, wewnętrzna sprawa każdego człowieka. Wiara to życie, a nie puste gesty i pokłony przed figurą na oczach tłumów. Nie mniej ja lubię piesze wędrówki, śpiew w drodze, więc przeciwko samym pielgrzymkom nie mam nic przeciwko, a wręcz mnie pociągają:) (żeby jeszcze kilku fajnych kleryków wędrowało:)))
Wieczorem, po powrocie z Kalwarii, towarzystwo udało się na festyn strażacki, który odbywał się u stóp ruin zamku Zebrzydowskich. Tam niespodziewanie dla wszystkich jakiś "żydek" poprosił do tańca Herminkę (czyżbym słyszała przekąs w słowie "żydek"?). Właściwie nie było w tym nic złego, dopóki ów przedstawiciel wyznania mojżeszowego nie pocałował dziewczyny publicznie. Siła powstrzymali, stonowaneo zazwyczaj Janka Szarka, przed wyrządzeniem "żydkowi" krzywdy.Rozeszło się po kościach. Tymczasem Emil prosił wielokrotnie do tańca Helenę, ta zaś bez przerwy mu odmawiała. W końcu zarzuciła mu, że jest straszliwym samolubem! Oburzył się. Może i jest samolubem, ale kto nim nie jest?! Zresztą wcale nie zamierzał się zmieniać! Albo bierze go z całym dobrodziejstwem inwentarza albo...
Szybko nadarzyła się okazja, by utrzeć dziewczynie nosa. Do Kalwarii Zebrzydowskiej przyjechała siostra Herminki Zolichówny, Franciszka, od zawsze i na zawsze nazwana Franciną. Od dworca towarzyszył jej Emil. Helę całkowicie ignorował nie mogąc się pogodzić z jej wczorajszą, krzywdzącą dlań, oceną.
"Mogło to tak wyglądać, jakbym chciał porzucić Helę i popróbować zjednać sobie przychylność Frani".
Po obiedzie wybrali się na najświetniejszą kalwaryjską uroczystość przeniesienia Matki Boskiej do "grobku".
Grób Matki Boskiej - Kalwaria Zebrzydowska (zdjęcie zamieszczone dzięki życzliwości Pani Jagody, która prowadzi niezwykły blog poświęcony Kapliczkom. Serdeczne podziękowania!)
Nieco wcześniej przeszła gwałtowna, acz krótka burza, która nasyciła powietrze świeżością i zmyła unoszący się w powietrzu kurz. Przodem ruszyli Janek, Herminka, Hela i Francina. Emil pozostał z tyłu nie chcąc sprawiać wrażenia, że nazbyt jednak interesuje się siostrą Herminki. Z drugiej strony nie chciał iść z Helą. Myślał nawet, żeby poczekać na Antosię i Walerkę, ale po chwili ruszył razem z Józefem Tomczykiewiczem, by dogonić towarzystwo na pobliskiej serpentynie. Szli obok siebie i milczeli. Zatrzymali się na krótki odpoczynek tuż poid niewielkim laskiem, a Emil chcąc przełamać lody zagadnął nawet: - Siednóm se, paniczko! Usiadła, ale obok Herminki. To ostatecznie przelałało czarę goryczy. "Kiedy tak, to jestem zwolniony od obowiązku bawienia tej damy!" - pomyślał rozgoryczony Emil. Odtąd rzucał jedynie zdawkowe uwagi i to wyłącznie wtedy, gdy został o coś zapytany.
W dolinie pomiędzy wzgórzem lanckorońskim i kalwaryjskim kłębili się ludzie.Wzdłuż szosy rozmieszczono rozmaite stragany pełne łakoci, słodyczy i zabawek dla dzieci. Na pobliskich pastwiskach stały wozy, niedaleko których ustawiono długie stoły. Tuż obok zamontowano żeliwne piecyki, które służyły do warzenia pachnącej, aromatycznej kawy. Ludzie trwali w oczekiwaniu. Tą drogą miał bowiem przemieszczać się kondukt żałobny, by złożyć Matkę Boską do Grobu. Zaczęło zmierzchać, a pogodne, sierpniowe niebo rozświetliło się milionami gwiazd. Z ciemności wyłonił się nareszcie długo wyczekiwany pochód, na czele którego kroczyły młode, ubrane na biało cieszynianki. Roje gwiazd, roje ludzi.
W drodze powrotnej Emil nie miał już odwagi, by dołączyć do Heli. Nawet później, gdy całe towarzystwo zasiadło na pogaduszki na werandzie Tomczykiewiczów, zajął miejsce obok kuzynki Heli, Antosi.
Kolejnego dnia zauważył, że ukochana mniej się dąsa, toteż podążył razem z nią do lanckorońskiej "Alei Słodkich Szeptów" (dziś można odnaleźć informację o istniejącej współcześnie "Alei Cichych Szeptów - może zwała się tak i wtedy, ale Helena wydawała się Emilowi tak słodka, że słowo wdrukowało się niechcący w umysł zakochanego Dziadka:) na zawsze) A więc szeptał jej słodko:
-"Chciałem odejść od ciebie, lecz nie mogłem. Zanadto cię lubię. Jesteś piękna. A może nie..., lecz dla mnie jesteś piękna. Od usiłowań, od usiłowań uzyskania twojej zgody na nasze małżeństwo nie odstąpię, dopóki mnie wyraźnie nie odpędzisz od siebie". Dziewczyna była nieco skonfundowana. Nie bardzo chciała słuchać tych nagłych, intymnych wyznań, które potokiem płynęły z ust zapalczywego i odchodzącego od zmysłów, statecznego zazwyczaj nauczyciela z Dziedzic. Z satysfakcją zauważył, że zaczęła mięknąć, protestowała, ale jakby słabiej...W drodze powrotnej zaprosił do towarzystwa Francinę:
- Nie mogę, Hela byłaby zazdrosna!
-Niemożliwe, Hela znów nie tak bardzo o mnie dba! - odparł Emil
-Jest zazdrosna o pana! Gdym szła z panem z Kalwarii do Lanckorony ani słowem się do mnie nie przemówiła!
Hela słysząc ten dialog zupełnie nie zareagowała, pomijając fakt, że stała się nagle bardzo wesoła i uprzejma dla wszystkich wokół.
Marjanna i Paweł Kielochowie (rodzice Emila)
Nadszedł dzień powrotu Emila z letniska. W Dziedzicach zastała go miła niespodzianka. Zastał swoich rodziców w niezwykle dobrych humorach: -Toż kiedy się żenisz z Helą? - zapytała go matka, Marjanna Kielochowa. Osłupiał. -Toż się żeń, a nie zwódź dziewczyny! - dodała.
Podobno na zmianę ich usposobienia wpłynęła uwaga służącej Jadwigi Biesakówny, której zarzucono, że "smyka" się z kawalerami po nocach, ta zaś odparła, że Franek (brat naszego Emilka) też się "smyka", ale z Anielą Buczkówną i nikt nic nie mówi!!!Jednak decydujące znaczenie miała interwencja wielce szanowanego w rodzinie księdza dr Ludwika Wrzoła, rodzonego brata Marjanny (matki Emila). Na skargi siostry i jej męża, Pawła Kielocha, że synowie nie uwzględniają ich życzeń przy wyborze żon, powiedział tylko: -To ich sprawa! W to nie wolno się wam mieszać!
ks dr Ludwik Wrzoł (brat Marjanny Kielochowej zd. Wrzoł), wuj Emila
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz