/swojana/

niedziela, 18 września 2011

Historia świerszcza

Świat jest pełen BARDZO POWAŻNYCH ludzi, takich dla których głupotą jest gadanie o rzeczach zwykłych. Mają POWAŻNE MINY, nie śmieją się i nie spoufalają z nikim. Są MĄDRZY i PEWNI SWOICH RACJI. Ludzie są dla nich ważni na tyle, na ile są użyteczni. A już na pewno nie marnują czasu na słuchanie...


To nie będzie historia dla tych ludzi. Bo oni zamknęli oczy i serca.


Balkon, chyba ósme piętro (choć ważna nie ilość kondygnacji, lecz w tym wypadku wysokość) bloku. Znajomi palili papierosy przechylając się przez barierkę i wypuszczając leniwie kółeczka dymu. Bliskie korony drzew szeleściły lekko. Upalny, lipcowy dzień. Gawędziliśmy, gdy nagle mężczyzna, powiedział, że kilka dni wcześniej w mieszkaniu pojawił się świerszcz i zaczął cykać. Skąd świerszcz tak wysoko? Jak dostał się do środka? Przecież nie przeskoczył z drzew, które  są jednak trochę oddalone. Zaczął go szukać, ale tego dnia nie znalazł. Następnego zaś znów posłyszał wygrywaną przez świerszcza melodię i pomyślał, że przecież  świerszcz musi być głodny. Od wczoraj, biedak, nic nie jadł i nie pił! Wznowił więc poszukiwania, aż wreszcie dostrzegł go i chwycił delikatnie w dłonie, by nie zrobić owadowi krzywdy. Przeniósł  na balkon i  wypuścił na trawę. Od tej pory zielone cudo śpiewa pod jego oknami. Specjalnie dla niego, by odwdzięczyć się za uratowanie życia. 
Ja słyszałam tego świerszcza. Klnę się na wszystkie świętości. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz