/swojana/

środa, 30 kwietnia 2014

Dlacego zmijo je slepo? cz.1

Najbardziej wyrazistym obrazem dzieciństwa stały się rodzinne coroczne wyprawy na Groń. Urocze to miejsce położone jest w Beskidzie Żywieckim, w górach, ponad wsią Prusów ciągnąca się w dolinie Milowskiego Potoku.
 Dach Kusiowej chałupy... (współczesne zdjęcia sprzed kilku lat)
Zmęczony Jan

Świt na Groniu

Stasek  i Danusia Kusiowie (następne pokolenie gospodarzy)


 Kusiowie z dziećmi
Widok na Kusiową chałupę z Gronia


 Zabawy w stodole

 Jagoda...

 Zachód słońca na Kusiowiźnie
Zielone wzniesienia porośnięte bukowo-świerkowym lasem, nocne niebo tak rozgwieżdżone, jak w żadnym innym miejscu na świecie, a powietrze przepojone zapachami mchu, grzybów, malin i żywicy. Jest to miejsce o tyle niezwykłe, że zawiera w sobie sporą cześć naszej rodzinnej historii. Odkryte zupełnie niespodziewanie przez wuja Zygmunta Paszka podczas wywęszania grzybów. Wywęszanie zaś nie jest żadną przesadą, bo nos do grzybów miał i ma wyjątkowy. Dosłownie. Nikt dotąd nie zdołał go pokonać. Tak przynajmniej wieść gminna niesie. Może nawet w tamtych, zamierzchłych czasach, zrodziła się doroczna tradycja rywalizacji o najwyższy, zaszczytny tytuł: "Króla Prowusów" (króla Borowików). Kto znalazł pierwszy owego szlachetnego przedstawiciela flory, dzierżył ów tytuł przez cały rok. Wiązało się to z nie byle jakim prestiżem i czcią pozostałej części rodziny. Pojawiała się też nutka zazdrości...Co więcej, niejednego ta zazdrość o grzyba skutecznie zżerała;)
Tata Leszek wyruszał z nami (choć zdarzało się, że my docierałyśmy pociągiem do Milówki i dopiero stamtąd nas odbierał), pierzynami, poduszkami, namiotami i innymi turystycznymi akcesoriami do Prusowa. Czasem bagażnik poczciwej syreny nie domykał się, bo gabaryty owych przedmiotów przekraczały dzisiejsze wyobrażenia. Żyjemy teraz w świecie mini, a żyliśmy w maksi.
Po przybyciu do Prusowa zaczynała się jednak zasadnicza cześć naszej pracy. Każdy wrzucał na grzbiet wypakowane z syreny (w latach późniejszych motoru) bagaże i wnosił na górę, stromą, wąską ścieżką na Groń. Stała tam drewniana chałupa Kusiów, a ponad nią nasza polanka, ów Groń, na którym rozbijaliśmy namioty. Mówiliśmy, że przyjechaliśmy na Kusiowiznę albo do Kusia. Przed domem zawsze stali członkowie góralskiej, zaprzyjaźnionej rodziny: Kusiowa, Kuś, Genia, Aniela, Stasek, może Józek (ten rzadziej, bo już pracował w piekarni w Węgierskiej Górce), Helcia... Zawsze czuliśmy, że docieramy do miejsca, które jest trochę nasze, choć nie było ( i tu cytuję za Staskiem Kusiem": ani moje ani twoje, było nase:)". Potem rozpoczynało się ustawianie namiotów w obozowisku. W tym samym czasie poszewki pościelowe wypychało się sianem i słomą, co stanowić miało niezwykle ekskluzywny materac przez kolejne dwa tygodnie). Wreszcie budowaliśmy z tatą Leszkiem piec z kamieni. Piec pokryty był żeliwną płytą, a dym wyprowadzany  długą, ponad metrową, rurą (jeszcze nie tak dawno znalazłam przerdzewiałą w pobliskim lesie). W lesie wykopywaliśmy piwniczki służące do przechowywania jedzenia (zresztą kolejne góralskie psy skutecznie podkradały nam kiełbasy, w jaki sposób omijały przeszkodę, jaką był ogromny kamień zamykający wejście do piwniczki? archiwum X:)) Był też pewien patent, niewypał. Wiadomo, że człowiek ma swoje potrzeby. Aby nie ozdabiać całego otoczenia ekologicznymi odpadami, zastosowano patent z drągiem przez który zwieszało się zadek w celach wiadomych. Z tego co pamiętam większość obozowiczów poszukiwało jednak odosobnienia w głębi lasu lub nad szemrzącym strumykiem. Prawdopodobnie chodziło o kontemplację na łonie:) Sraczyk nie zdobył więc  popularności i zachruściał. 
Ważnym punktem było też przygotowanie miejsca na ognisko. Było to o tyle istotne, że wszystkie wieczory spędzaliśmy właśnie tam. Nad nim kołysał się majestatycznie kocioł, w którym podgrzewano wodę lub gotowano bogracz. Posiłki spożywaliśmy przy własnoręcznie zbitych stołach, wokół których zasiadano na ławach...Koło stołu Tata posadził kiedyś brzozę, na której przybił mały krzyżyk. I rosła razem z tym Jezuskiem ukrzyżowanym ku błękitnemu niebu Kusiowizny. Po latach na groniu brzoza nadal rosła, choć Stasek Kuś wyciął wszystkie drzewa w okolicy. Tej nie ruszył, bo ją zasadził "sam Pon Lesinek, a i ten krzys je tam hań u góry...", co oznaczało, że brzoza sama w sobie jest święta. I jest. jak święty dla górali  jest Tata.
Przypomniała mi się historia, której nie doświadczyłam a zasłyszałam tylko, jedna z wielu, które a propos Kusiowizny opowiem, o tym jak rozpoczęto pewien letni sezon na Groniu. Otóż obowiązkiem każdego dorosłego było przywiezienie flaszki z wódką i zabezpieczenie jej przed innymi, żeby od razu nie spożyć:) Ciocia M. zakopała w lesie swoją butelkę tak skutecznie, że gdy nadeszła pora jej spożycia nie mogła jej znaleźć. Okazało się po wielu rozpaczliwych dniach poszukiwań, że jest rzeczona flaszka, owszem, ale przyozdobiona nieszczęśliwie resztkami organicznymi... Cóż, trzeba było sobie jakoś poradzić:)

"Wybiłam się" na Niepodległość:)




Neufahrwasser Schrank - za sprawą pewnego Adama:) Dziękuję:)

prawie stuletnia...
Nazwisko właścicieli zapisane od wewnątrz ołówkiem, poniżej adres: Neufahrwasser, WilhelmstrassePodobno Niemcy często opuszczali Gdańsk zostawiając cały majątek, ale podpisywali meble z nadzieją na powrót.
drewniane płaskorzeźby ozdabiają zwieńczenie szafy
podobne elementy znajdują się na skrzydłach bocznych
...i lustro, w takim wygląda się piękniej, szlachetniej i trochę retro, a jeśli dobrze się przyjrzeć można zajrzeć w przeszłość...

niedziela, 27 kwietnia 2014

Izydor przemianowany na Melchiora- ciasto wg przepisu matki Maryli:)



Spód: 
6 białek
niepełna szklanka cukru
szczypta soli
25 dag wiórków kokosowych
25 dag maku suchego

Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli i cukrem. Potem odstawić mikser i wmieszać łyżką wiórki i mak. Wypiec na  prostokątnej, dużej blaszce w 150 st.C bez termoobiegu lub na okrągłej blaszce tortowej - 24 cm średnicy (wtedy ciasto będzie grubsze). Koniecznie na papierze do pieczenia.

Masa:
masło 
6 żółtek
2 budynie waniliowe
 1,2 l mleka
spirytus

Budynie rozpuścić w połowie mleka, zmieszać z żółtkami. Pozostałą część mleka zagotować i  wlać do niej rozpuszczone budynie. Mieszać. Wystudzić.
Masło rozetrzeć w makutrze lub misce. Dodawać stopniowo zimne już budynie (po jednej łyżce). Na końcu dodać spirytusu wg uznania:)

Góra: 2 paczki delicji wiśniowych, 2 galaretki wiśniowe, wiśnie w spirytusie lub bez

Masę budyniową wyłożyć na wypieczony spód. Można posypać wiśniami (najlepiej takimi z wiśniówki), ale jeśli nie ma, to zwykłymi mrożonymi. Na masę budyniową wyłożyć "do góry nogami" delicje szampańskie o smaku wiśniowym (w Lidlu jest ich doskonały, tańszy odpowiednik). Potem posypać jeszcze wiśniami i zalać galaretkami wiśniowymi. Wstawić do lodówki. 

Smacznego! To ciasto, z serii "ekskluzywne", Marylka, matka moja:), serwuje z okazji "niebylejakich":)


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

O Frozen Dogu - historia mrożąca krew w żyłach...

Zdarzyło się kiedyś, że pewna mieszkanka Dziedzic, trzeba jednak podkreślić, stanowiąca element napływowy, zjawiła się  z dość nietypową prośbą w pewnym znanym mi gospodarstwie domowym. Kobieta znana była z tego, że codziennie wyprowadzała swoje psy, rasy bliżej  nieokreślonej, na długie spacery.Tego dnia pojawiła się jednak sama prosząc o wypożyczenie sztychówki. Oczywiście wypożyczenie  nie stanowiło żadnego kłopotu. Nie wzięła jej jednak od razu zastrzegając, że zjawi się po nią jutro, bo zdechł jej pies i musi zakopać go na działce, ale jeszcze nie dziś, bo nie ma czasu. Zrobi to jutro, a na razie nieboszczyk spoczywa w reklamówce w jej zamrażalce....
Niewiele można dodać...chyba tylko to, że w świadomości pojawił się lęk, czy zawsze to co spożywamy, jest tym, o czym myślimy, że spożywamy? I pewność, że oprócz hot dogów, na świecie spotyka się też frozen dogi:) 

Dziedzice wiosennie























niedziela, 20 kwietnia 2014

Wielkanoc 2014

pocztówka wielkanocna
Jak spędziłam drugie święto (”śmingust”).

W drugie święto wstałam, była 6 1/2 godz. Ubrałam się, uczesałam i zmówiłam ranny pacierz.
O godz. 7 zjadłam śniadanie i zaczęłam sprzątać w pokoju. Zamiotłam i wytrzyłam okna. Gdy posprzątałam ubrałam chłopca młodszego i dałam mu jeść. Później pomyłam naczynia i zamiotłam schody. Gdy było już wszystko posprzątane mamusia wzięła talerz i nacięła białego i zielonego papieru. W środku pociętego papieru usadziła baranka. Dokoła baranka umieściła dużo malowanych jaj, a na samym przedzie duże pomarańczki. Po bokach umieściła dwóch dużych pieczonych baranków posypanych cukrem. O godz. 10 tej poszłam do kościoła.
Dziedzice, 18 m kwietnia 1931.”


(wypracowanie szkolne mojej babci, Marii Francuzówny)

Wesołych Świąt!

sobota, 12 kwietnia 2014

Opłotkami - powrót na rowerowe ścieżki (Nowy Port)

Napiszę



Napiszę post, przerzucę most,

nad czarną myśli otchłanią,

i znów na wprost, wśród życia krost,

stanę się rymu damą.



I znów na złość, rzucę w piach kość,

namiastkę wiedzy tajemnej,

postu mam dość, więc każdy gość

dozna rozkoszy przyjemnej.


Pokażę coś, zgłoś się, no zgłoś,

głodu nie zaznasz na wieki

i więcej proś, teczkę mi noś

zdziwione otwieraj powieki.

 /swojana/

.
Ten wiadukt lubię za czerwień:)
Popłynąć...
Ten domek na działce nie jest zwyczajnym domkiem, jest wielkanocną pisanką:)
Mniszki lekarskie( poprawka naniesiona pod wpływem, nie alkoholu, lecz Wojciecha, kuzyna mego:))  przycupnęły pod popękaną ścianą ruin...
...gołębnik z Alternatywy 4
 ...i cisza portu
Zaduma

Wiosna, wiosenka....każdemu po równo

 i Perła Bałtyku... tu warto się posilić

Do Szwecji...

 Żurawie portowe
Miejsce po tabliczce przystanku SKM w Nowym Porcie
 Brzeźno za mgłą