/swojana/

sobota, 10 sierpnia 2013

Prawie Wyspiański;) - warsztaty plastyczne Mamy Basi i Jagódki



Pierogi jagodowe jagodowej Jagody - seria kulinaria


 



Jagoda, słynna wielbicielka kotów, zresztą uwielbienie dla tych zwierząt zapisane ma w linii po kądzieli, potrafi przyrządzać wyśmienite potrawy. Weźmy takie oto pierogi, które oczywiście na cześć Jagody a nie jagód (nie mogę się oprzeć, by nie rzec borówek), nazwano jagodowymi.
W tym celu:
-wysypała na stolnicę 3 szklanki mąki pszennej
-wlała 3/4 szklanki oleju
-do tego 3/4 szklanki wrzątku
-dodała jedno jajo prosto od chłopa

Wszystko posiekała długim nożem, a potem zgrabnie wyrobiła rączkami do uzyskania elastycznej, błyszczącej, jednolitej masy. Podjadała przy tym surowe ciasto, bo takie ma obyczaje:)
Potem chwyciła za wałek, koniecznie drewniany, którym rozwałkowała kule ciasta na placek o grubości około 3-4 mm (nie za chudo:). Klasyczną szklanką do kawy wycięła kółeczka, resztę ciasta odłożyła na bok zlepiając kulę.
Każde kółeczko wzięła w dłonie, rozciągnęła nieco brzegi, nałożyła małą łyżeczką jagody zmieszane z niewielką ilością cukru i odrobiną bułki tartej (jej zadanie to wchałanianie nadmiaru soku). Jagody nałożyła tak, by w żadnym stpniu nie pobrudziły brzegów, które miały byc zlepione, czyli na sam środek, choć piętrowo. Najpierw połączyła ciasto na środku, potem z jednego brzegu, następnie z drugiego. Wyciągnęła i spłaszczyła łączenie tworząc coś na kształt płetwy, a potem poszczypała lekko nadając fantazyjny kształt (wiemy przecież, że człowiek je także oczyma:)
Tak piękne pierogi ułożyła na stolnicy. Lepiąc i wałkując pamiętała o podsypywaniu mąką stolnicy, wałka i swoich rąk.
Pierogi wrzuciła na osolony wrzatek i gotowała do wypłynięcia. Okrasiła kwaśną śmietaną i posypała cynamonem. Polecam, były wspaniałe:)


czwartek, 8 sierpnia 2013

Kartki z podróży - opowieści funeralne

Zdarzają się w życiu człowieka sytuacje niewytłumaczalne albo takie, które dałoby się wyjaśnić, gdyby spojrzeć na nie z drugiej strony. Najczęściej jednak splot okoliczności, myśli i uczuć, które pojawiają się jednocześnie w pewnej chwili, powoduje zafiksowanie się  na pewnym wyobrażeniu, które  jawi się jako bardzo realne. Ów zawiły wstępik, za który bardzo przepraszam:), służy jedynie wprowadzeniu w temat cmentarny. Cmentarz to odosobnione miejsce, nawet w wielkich miastach. W górach cmentarze położone są często na uboczu, na stoku góry, na obrzeżach wsi, porośnięte trawą, skąpane w półcieniu  traw albo zagubione w mrocznym starodrzewiu. Nie ma reguły. Ten dziedzicki, nasz, jest dość jasny, choć nie brakuje tu i wysokich drzew, i krzewów obrastających go naokoło. Spacerowanie w takich miejscach może pomóc pozbierać myśli albo odciąć się od nadmiaru bodźców. Przepraszałam przed chwilą za przydługi wstępik, ale nie zrażona go kontynuuję, więc stop! 
Sytuacja pierwsza, funeralna z udziałem Danasi i Ewy O. W rocznicę urodzin cioci Lusi, Danasia wybrała się wieczorem zapalić znicze. Towarzyszyła jej Ewa. Danka, oczywiście, przekonującym tonem zapewniła koleżankę, że odwiedziny cmentarza wieczorową porą, to dla niej norma, więc zupełnie się nie boi, no bo i czego? Niepewna Ewa O. z wątpliwościami,  żeby nie wyjść na strachliwą, ruszyła za Danką. Żywego ducha, słońce schodziło ku zachodowi, powoli zapadał cichy zmrok. W drodze powrotnej przeszły alejką usytuowaną w pobliżu płotu, przy którym stoją stare, ogromne grobowce, a z tyłu za nimi pną się dzikie gąszcze nie przepuszczające żadnych widoków z zewnątrz. Nagle w krzakach poruszyło się coś wielkiego, Danasia dostrzegła TO kątem oka, ale nie potrafiła dokładnie określić, co TO? Ruszyła z kopyta pozostawiając zdumioną Ewę O., nie dając hasła do ucieczki! Trudno powiedzieć, ile czasu zajęła Mojej Drogiej Kuzynce, ucieczka z miejsca, którego przecież w ogóle się nie obawia wieczorową porą, ale przypuszczalnie, pobiła rekord Dziedzic w biegach na sto metrów. Wuefista z podstawówki byłby z niej dumny ( o ile jeszcze żyje, wszak i Danasia ma  już swoje lata:)

Sytuacja funeralna druga z udziałem swojanki, czyli moim. Postanowiłam zajrzeć na groby, bo akurat przechodziłam obok. Początkowo zastanawiałam się, czy wejść. Cmentarz pusty, trochę mnie cofnęło, no bo tak jak Danasia (w końcu te same geny, na szczęście tylko niektóre:):):) niby się nie boję, ale... Nadjechał młody człowiek na rowerze w spodenkach gimnastycznych i rozciągniętej koszulce z plastikowym baniakiem na wodę. "O, wejdę za nim, idzie podlewać kwiaty, nie będę sama..." i już swobodnym krokiem ruszyłam w głąb przed siebie. Młody człowiek został gdzieś na środku, a ja z pozorną beztroską, myśląc o umarłych, którzy nie czynią żywym krzywdy, dotarłam do rodzinnego grobu. Postałam chwilę, podniosłam przewrócony znicz, o skupieniu nie mogło być tym razem mowy.  Postanowiłam wrócić środkową alejką, a nie jak Danasia, obok krzaczastego płotu i marowni. Nagle w sporej odległości od siebie dostrzegłam dwie wysokie postacie w szarych koszulach z krótkim rękawem, w spodniach na kantkę, maszerujące równym, wojskowym krokiem w moim kierunku z naprzeciwka. Psychicznie umarłam na miejscu. Fizycznie odwróciłam się na pięcie i skręciłam w kierunku krzaczastego płotu Danasi przyspieszając. Ani mi przez myśl nie przyszło, by się obejrzeć. Wrażenie było jedno, umarli wstali z grobu i maszerują! Nie uleczył mego strachu widok Pana z Baniakiem z beznamiętnym spokojem podlewającego kwiaty na grobie rodzinnym. Tchu zaczerpnęłam poza cmentarzem. I choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko moja wybujała, niekoniecznie zawsze wybujała w tę stronę, której bym sobie życzyła, wyobraźnia, a panowie w szarych koszulkach przyszli po prostu z odwiedzinami do bliskich zmarłych, nie potrafiłam do końca uczynić tej sytuacji racjonalną.

To właśnie miałam na myśli rozwijając przydługi wstępik, a później rozwinięcie przydługiego wstępiku:) Wrażenia, uczucia, okoliczności...Nic nie wiemy o sobie.  Może trochę przesadziłam, wiem na pewno, że potrafię nieźle przebierać nóżkami, może wczoraj nawet pobiłam Dankę na setkę w dziedzickim wyścigu:) Tylko, że moi wuefiści jeszcze żyją:):):)

/swojana/